Siedząc na widowni Studia, najmniejszej sceny Narodowego, wśród najlepszej (bo nie tej premierowej) publiczności, zadawałem sobie pytanie: Jaki jest sens recenzowania kameralnego „Czekając na Godota”, zagranego w aktorskim kwartecie – Mateusz Benoit, Jerzy Radziwiłowicz, Cezary Kosiński i Bartłomiej Bobrowski (plus niespodzianka)? Oczywiście warto napisać prostą „polecajkę”, co niniejszym czynię, ale trudno potraktować ten spektakl jako standardową pozycję dla teatromanów „do odhaczenia”. Można, rzecz jasna, pooceniać to i owo, może do czegoś się przyczepić, o co w tym przypadku byłoby zresztą trudno. Mógłbym np. odnotować czystość stylu ról Pozza (Cezary Kosiński) i Lucky’ego (Bartłomiej Bobrowski). Jest to para „kat” i „ofiara” w laboratoryjnej ilustracji, a zarazem pokaz gry aktorskiej wręcz zegarmistrzowski, jeśli już ktoś taką lubi. Albo przyjrzeć się niewidzialnej, czujnej adaptacji i reżyserii Piotra Cieplaka. Można ponarzekać, że dziś jesteśmy przyzwyczajeni do znacznie szybszego montażu i większej dynamiki scen, aby potem stwierdzić, że jest to bardziej uwaga o „nas” i nie dotyczy Samuela Becketta (ani Cieplaka).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.