Już Jan Błoński zadekretował, że dekada ta „zamknie” literaturę PRL, a że miejsce tej ostatniej wyznaczono na śmietniku historii, to i nie ma się czym zajmować. Trudno o większą bzdurę. Bo co wspólnego z litera turą formowaną do spółki przez komunistycznych propagandystów i cenzorów miały książki wyrosłe z tęsknoty do wolności i z ducha pro testu przeciw totalitarnej władzy?
Uczeni literaturoznawcy wydziwiali jednak. I tak np. Aleksandrowi Fiutowi zabrakło ukazania przez pisarzy „moralnych rozterek i wewnętrznych dramatów ludzi, których zmuszono do wystąpienia przeciw własnemu narodowi”. „Zapewne chodziło – daje wyraz swemu przypuszczeniu prof. Maciej Urbanowski w wydanej właśnie książce o literaturze stanu wojenne go – o zomowców, agentów SB czy członków partii komunistycznej”. O tym, co wypisywała inna gwiazda literaturoznawstwa Lidia Burska, nawet nie wspomnę. A już szczególnie obrzydliwe było zestawia nie tej literatury z socrealizmem. A przecież Przemysław Czapliński nazwał to pisarstwo „realizmem antysocjalistycznym”, za głównych jego przedstawicieli uznając Marka Nowakowskiego, Kazimierza Or łosia i Tadeusza Konwickiego. Zła wola to czy jeszcze coś gorszego?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
