Piotr Wroński jest byłym oficerem Służby Bezpieczeństwa, Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu. Gdy doszło do katastrofy rządowego tupolewa w Rosji, pracował jeszcze w służbach. – Byłem pewny, że zaraz po rozbiciu się samolotu, wszyscy zostaniemy postawieni w stan najwyższej gotowości. Czekałem, byłem gotowy. I nic takiego nie nastąpiło. Dlaczego i o to nie zadbano? – mówi w rozmowie z Onetem.
Jego zdaniem wszystko było przygotowywane tak, żeby lot do Smoleńska się nie udał. – Inspektor sanitarny w ciągu tygodnia rozesłał do wszystkich rodzin pismo zabraniające im otwierania trumien. Zniknął protokół kontroli pirotechnicznej przed lotem. Nie ma pisma i protokołu z wizyty studyjnej, która odbyła się dwa tygodnie wcześniej. Gdzie są wszystkie teczki, dokumenty, noty? Jak to możliwe, że wszystko nagle poginęło? – pyta emerytowany oficer tajnych służb.
Czytaj też:
Katastrofa smoleńska. Prawnik z Argentyny pomoże sprowadzić wrak tupolewa do Polski
Wina pilotów i eksperci od wszystkiego
Według Wrońskiego za zaniedbaniami, jakie popełniono na poziomie państwa stoją konkretne osoby, które powinny ponieść odpowiedzialność. – Ktoś z przeciwnego obozu politycznego zasugerował, by zrobić wszystko, żeby ten samolot nie poleciał; z nadzieją, że może w końcu poleci i spadnie – stwierdził.
Dodał, że informacja o winie pilotów pojawiła się w polskich i rosyjskich mediach "zadziwiająco szybko". – Wiem, że samolot można strącić za pomocą odpowiedniego zestawu niespełnionych procedur – zaznaczył. Wroński uważa, że po katastrofie smoleńskiej w Polsce nagle "wszyscy stali się specjalistami od chemii organicznej, od patologii, od awioniki, lotnictwa". – W zakresie łamania procedur i intencjonalnych prób przeszkadzania tej wizycie, to był zamach – powiedział.
Czytaj też:
Gry smoleńskie