Kilkanaście lat to trwało, ale w końcu nauczyliśmy was feminizmu − przypomniał na wizji Sławomir Sierakowski wicenaczelnemu „Gazety Wyborczej”, zapowiadając, że jego środowisko „nauczy” również gazetę właściwego podejścia w innych kwestiach. Redaktor Stasiński, zwykle pouczający wszystkich dookoła z pozycji wyroczni, nie zdobył się na bodaj słowo polemiki z ideologiem młodej lewicy. Cóż zresztą mógłby powiedzieć? Od dawna już przecież „Gazeta Wyborcza” redagowana jest tak, jakby główną ambicją jej twórców było zasłużyć na pochwały właśnie Sierakowskiego.
Wystarczy porównać wydania z początków jej istnienia z obecnymi. Młody czytelnik może być po takiej operacji zaskoczony, że w początkach swego istnienia „Gazeta Wyborcza” była − wedle dzisiejszych pojęć − wręcz „PiS-owska”. Oddawała manifestacyjnie hołd wszystkim narodowo-katolickim wartościom, protestując jedynie przeciwko ich rzekomemu „nadużywaniu do walki politycznej” przez prawicę. Ekscesy w rodzaju wywiadów z „badaczką” odkrywającą w „Zośce” i „Rudym” parę homoseksualistów, a w „Szarych Szeregach” organizację antysemicką albo z pisarką, która zrównuje „Inkę” umierającą z okrzykiem: „Jeszcze Polska nie zginęła” z esesmanami, którzy rozstrzeliwani „też” krzyczeli: „Heil Hitler”, przez wiele lat były na tych łamach nie do pomyślenia.
Podobnie unikano też tematu publicznego eksponowania homoseksualizmu, choć na stawianym codziennie za wzór Zachodzie ofensywa ruchów gejowsko-lesbijskich wchodziła w apogeum. Nie dlatego, by przeszkadzało redaktorom poczucie przyzwoitości, ale z pragmatyzmu. Operację „wychowywania” III RP rozpisywano w środowisku Michnika, zgodnie z klasycznymi wzorcami „pierekowki” dusz, na wiele etapów. (...)