„Duch króla Leopolda” to historia, w którą nikt by nigdy nie uwierzył, gdyby nie fakt, że niestety zdarzyła się naprawdę.
Od czasów „Dreadnought”, a bodaj nawet „Wyniosłej wieży”, nie zdarzyła mi się książka tak fascynująca, tak zmuszająca do przeżywania zdarzeń dawno minionych (pewnie dlatego, że jej bohatera spotkałem kiedyś osobiście) i tak w swych rozpoznaniach przeraźliwie gorzka.
„Duch króla Leopolda” Adama Hochschilda, kronika podboju i eksploatacji Konga, to historia, w którą nikt by nigdy nie uwierzył, gdyby nie fakt, że niestety wydarzyła się naprawdę. Ani jednemu z faktów, które przytacza amerykański badacz, nie sposób zaprzeczyć. A jeśli faktom nie można zaprzeczyć, to można o nich zapomnieć. I tak też poradziła sobie Europa z wielkim ludobójstwem (trudno zliczyć ofiary, ale liczba oscyluje wokół 10 mln), które – dowodzi Hochschild – było prefiguracją komunizmu i nazizmu.
System zniewolenia, wyzysku i masowych zbrodni podobnie łączył się tu z najświatlejszymi celami i niewymownym cynizmem oraz hipokryzją. Dziś nie pamiętamy już, że podboju Afryki dokonywano pod hasłem walki z niewolnictwem ani że ówcześnie oznaczało to walkę z Arabami. Kolejne połacie Czarnego Lądu zagarniano, aby wyzwalać ich mieszkańców spod tyranii arabskich handlarzy niewolnikami, a kolonialną administrację ustanawiano celem niesienia wyzwolonym dobrodziejstw cywilizacji.
Król Leopold ze swym niezwykłym zaangażowaniem w to dobroczynne dzieło był zaś podziwiany przez swoje czasy jak – nie przymierzając – twórca wielkiej orkiestry afrykańskiej pomocy. Gdy zaś już wyszło na jaw, że Leopold wyciąga ze swej kolonii miliony, że Murzyni mrą masowo zapędzani do zbierania kości słoniowej i kauczuku, że z „wrodzonego lenistwa” leczy się ich chłostą na śmierć, obcinaniem dłoni, wymyślnym systemem brania i karania zakładników, stało się to wyłącznie dlatego, że wielki chciwiec psuł interesy innym, jeszcze większym.
Nawet najbardziej pozytywni bohaterowie tej historii okazują się w końcu mniej pozytywni, gdy dowiadujemy się, że alarmując świat o zbrodni i niewolnictwie w Kongu, pochwalali co najmniej takie same zbrodnie w macierzystych dominiach francuskich i angielskich. Nawet najbardziej prawy z wrogów niewolnictwa wydobył z siebie pean na cześć plantacji kakao, gdzie praca czyniła czarnych wolnymi, bo czekoladowy magnat, do którego należały, był akurat jednym z jego hojnych sponsorów.
Trudno uwierzyć, do jakiego stopnia Europa, pouczająca nas dziś tak zajadle, umiała całkowicie wyprzeć z pamięci swe krwawe dziedzictwo. I tu wyjaśnię, w jaki sposób spotkać się mogłem z królem Leopoldem II. Owoż nie jest to trudne, bo stoi on - jego pomnik, oczywiście − dokładnie naprzeciw Parlamentu Europejskiego. Pamiętam, jak stwierdziwszy ten fakt, zakipiałem: jak to, taki zbrodniarz, morderca milionów, ma tu pomnik?!
Czytając o hipokryzji „wielkiego filantropa”, który zaniósł Afryce dobrodziejstwa europejskiej cywilizacji, nie mogłem się opędzić od myśli, że może jednak facet jest tam na swoim miejscu.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl