PRL to było państwo prawa i wolności. Jego przywódcy bardzo się starali zapewnić godne i dobre życie obywatelom, a szczególnie księżom katolickim. Na straży ich bezpieczeństwa stali fachowcy ze Służby Bezpieczeństwa. Gdy na Stolicy Piotrowej zasiadł Karol Wojtyła, władze Polski Ludowej postanowiły zapewnić mu szczególną ochronę. W tym celu nowe zadanie otrzymał szpieg wywiadu PRL Tomasz Turowski, oficjalnie kleryk zakonu jezuitów, który wcześniej od trzech lat opiekował się troskliwie innymi polskimi duchownymi.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu tych kilku zdań większość czytelników zaczyna pukać się w głowę i zastanawiać się, czy aby nie dotknęła mnie jakaś tajemnicza przypadłość. Jak to – wołają, tuszę – w duchu. Przecież to wszystko było odwrotnie. Służba Bezpieczeństwa była instrumentem w ręku komunistów, którzy Kościoła nie wspierali, lecz go zwalczali. Jej oficerowie i agenci mieli na sumieniu morderstwa, prowokacje, kradzieże. Legalnie i, znacznie częściej, nielegalnie starali się zdobyć kontrolę nad swymi ofiarami. Nakłaniali do donosicielstwa, szantażowali, przekupywali. Wybór Polaka na papieża stał się dla nich dodatkowym wyzwaniem, trzeba bowiem było okiełznać nowy zapał narodowy i religijny.
To wszystko, uspokajam, przypomniałem sobie i ja, gdy z narastającym zdumieniem, a później oburzeniem, czytałem wynurzenia Tomasza Turowskiego, opisane przez „Gazetę Wyborczą”. Z tekstu „GW” wynika, że Turowski bywał na śniadaniach u Jana Pawła II, ich relacje były serdeczne, co jednak nie przeszkadzało mu zapewne w wysyłaniu raportów do zwierzchników w centrali. Jednak, jak utrzymuje Turowski, „nie rozpracowywał on Kościoła, lecz państwo Watykan”. Wprawdzie ktoś, kto jeszcze ma nieco oleju w głowie, musi się zastanowić, jak można było siedząc w Rzymie, nie rozpracowywać Kościoła, rozpracowując państwo Watykan, którego wszyscy najważniejsi urzędnicy i przywódcy byli jednocześnie hierarchami Kościoła, ale takie pytanie oczywiście się w tekście nie pojawia.
Za to okazuje się, że zamachu na papieża najbardziej obawiali się Edward Gierek i Stanisław Kania. Biedacy spać po nocy nie mogli, koszmary senne ich prześladowały, po głowach pierwszych sekretarzy galopowały bowiem wizje przeraźliwe, a ducha ich dręczyło pytanie: „Jaka byłaby reakcja Związku Radzieckiego na to? [targnięcie się na życie papieża]”. O tym, że polski wywiad podlegał sowieckiemu i musiał z nim współpracować, a Sowieci od początku zwalczali polskiego papieża, upatrując w nim, słusznie, zagrożenie dla swoich interesów, słowa w „GW” nie ma. Zamiast tego jest prawdziwie dialektyczne podsumowanie wyznań Turowskiego, który pytany, czy oszukiwał papieża, odpowiada, że „jako szefa państwa watykańskiego zapewne tak, jako człowieka – nie”.
I wszystkie te brednie „Wyborcza” łyka i przekazuje z dobrodziejstwem inwentarza. Cóż, żadne inne słowo niż „hucpa” po przeczytaniu tego tekstu do głowy mi nie przychodzi. Niebywała hucpa!•