Przecież wszyscy ci, którzy takim oburzeniem się zachłystywali, gdy posłanka Beger „wkręciła” Lipińskiego i Mojzesowicza, wypytując przed ukrytą kamerą o to, jakie obrywy mógłby jej i jej przyjaciołom dać PiS za zmianę barw partyjnych, wciąż jeszcze są aktywni w najbardziej „opiniotwórczych” mediach. Tylko tym razem nie chce im się „tworzyć opinii”. Wolą po goebbelsowsku powtarzać wykute w propagandowych kuźniach rządu zbitki o „skompromitowanych pseudoekspertach”, puszkach i parówkach tudzież oburzać się na jakiś wpis w Internecie, okładkę czy nie dość gorące zachwyty nad „wskazanym na sukces” filmem.
Na to, że „wybory” w rządzącej partii pokazały jej mafijne oblicze, przyssanie do publicznych posad i brak jakiejkolwiek moralności, oburzać im się nie chce. „Korupcję polityczną”, która była jednym z pretekstów do ogłaszania antypisowskiej mobilizacji w czasach rządu Kaczyńskiego, zaakceptowali już dawno, zaledwie parę miesięcy po „taśmach Begerowej”, kiedy to wprost na intratne stołki wyciągnął Tusk z PiS Sikorskiego, Piterę i Borusewicza, a red. Morozowski, niestety, szczegółów tamtych negocjacji nie podsłuchał. To, że w III RP rządzi się w sposób feudalny, poprzez nadawanie i odbieranie latyfundiów, także przestało budzić ich niesmak natychmiast po tym, gdy nadającym je i odbierającym feudałem stał się ich faworyt, gwarantujący najbardziej cwanej, nachapanej części społeczeństwa to, że niczego się tu nie będzie zmieniać.
No więc dobrze, przyznają, że jest jakaś tam taśma (pompatyczne określenie „taśmy prawdy” odłożyli „opiniotwórczy” do lamusa wraz z potępieniem dla „korupcji politycznej”) czy jakiś tam list jakiejś tam posłanki, wskazujące, że w rządzącej sile dochodzi do pewnych wypaczeń. Kto sam szuka informacji w sieci i gazetach, kto czyta ze zrozumieniem, ten się do tych informacji dokopie. Jednak zwracać na nie uwagę „ludożery”, która do spraw publicznych nie ma głowy i przeżuwa tylko to, co najbardziej krzykliwie wbijają jej telewizornie, nie ma potrzeby. To tylko błędy i wypaczenia. Bolączki. Car jest nadal dobry, choć może ma złych ministrów. No, nie udawajcie, towarzyszu redaktorze, że nie wiecie, kto by wygrał wybory, gdyby je przegrała nasza partia!
Już w pierwszym numerze naszego tygodnika Tomasz Wróblewski opisywał mechanizm „brand journalism”, w którym lansowanym przez media „brandem” jest władza. Jednak dopiero za sprawą Tomasza Lisa i hipokryzji, jaką wykazuje w jego sprawie TVP, dociera do szerszego kręgu, iż rzekome „dziennikarstwo” medialnych gwiazd III RP to zwykłe „lokowanie produktu”, obojętne, czy jest nim napój energetyzujący, siłownia czy władza (widać trapiona już płatniczą zadyszką, skoro nawet najwierniejsi muszą „dochałturzać”). Sprawa taśm PO uzupełnia tę wiedzę o tyle, że „produkt” niekiedy oczekuje od mediów ulokowania nie tam, gdzie go widać, ale przeciwnie, zasłonięcia, niczym firanką sławnej limuzyny byłego posła Pęczaka.