Dr Furman: Koszt rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce jest bardzo wysoki

Dr Furman: Koszt rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce jest bardzo wysoki

Dodano: 
dr Filip Furman
dr Filip FurmanŹródło:Ordo Iuris
– W 2019 roku koszt rozpadu rodziny w Polsce w wyniósł niemal 5,7 mld złotych. Sama ta kwota stanowi wydatek niebagatelny z perspektywy budżetu naszego kraju. Jednak, co istotne, wskazana przez nas kwota jest kwotą minimalną. W rzeczywistości koszt jest z pewnością wielokrotnie większy – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl dr Filip Furman, ekspert Instytutu Ordo Iuris.

Jakie wnioski wynikają z raportu pt. „Koszty rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce”?

Dr Filip Furman: Pierwszym i, z punktu widzenia systemowego, najważniejszym wnioskiem jest informacja, że procesy i instytucje społeczne, zwłaszcza tak kompleksowe instytucje jak rodzina, mają olbrzymią wartość nie tylko z perspektywy aksjologicznej, ale także dającą się mierzyć i obliczać wartość ekonomiczną. Dla polityków, zwłaszcza odpowiedzialnych za politykę rodzinną, finansową i rozwojową, jest to informacja nie do przecenienia. Podobnie dla inwestorów i innych podmiotów gospodarczych planujących rozwój w perspektywie dłuższej niż kilka najbliższych lat. Jako taka, rodzinna powinna stać w centrum zainteresowania podczas projektowania działań opiekuńczych, a także wszelkiej infrastruktury państwowej – od fizycznej infrastruktury, tego jak wyglądają nasze ulice czy budynki użyteczności publicznej, po infrastrukturę prawną, podatkową czy związaną z prowadzeniem działalności gospodarczej.

Drugie najważniejsze ustalenie naszej pracy badawczej jest takie, że koszt rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce jest bardzo wysoki – co, biorąc pod uwagę pierwszy wskazany wniosek, jest zjawiskiem negatywnym z perspektywy rozwoju gospodarczego, społecznego i demograficznego Polski. W 2019 roku koszt rozpadu rodziny w Polsce w wyniósł niemal 5,7mld złotych! Sama ta kwota stanowi wydatek niebagatelny z perspektywy budżetu naszego kraju. Jednak, co istotne, wskazana przez nas kwota jest kwotą minimalną. W rzeczywistości koszt jest z pewnością wielokrotnie większy. Dlaczego? Otóż w przeprowadzonych przez nas wyliczeniach skoncentrowaliśmy się na wydatkach ponoszonych z budżetu państwa bezpośrednio na obsługę świadczeń związanych z rozpadem rodziny. Zidentyfikowane przez nas kategorie wydatków to: wydatki na rodziny zastępcze (1,498 mld zł), wydatki na placówki opiekuńczo-wychowawcze (1,437 mld zł), świadczenia wypłacone z Funduszu Alimentacyjnego (1,136 mld zł), wysokość wypłaconych dodatków do zasiłku rodzinnego z tytułu samotnego wychowywania dziecka (203,7 mln zł), wydatki na wspieranie rodziny (165,6 mln zł), wydatki na świadczenia dla osób usamodzielnianych (96,7 mln zł), koszty działań podejmowanych wobec dłużników alimentacyjnych (40,1 mln zł), wydatki na ośrodki adopcyjne (38,3 mln zł), obsługa wypłaty świadczeń Funduszu Alimentacyjnego (35,1 mln zł), skutek opodatkowania w sposób preferencyjny jako osoba samotna wychowująca dzieci (702 mln zł), potencjalny koszt wynikający z ponadprzeciętnie częstego korzystania przez osoby rozwiedzione z usług ochrony zdrowia w zakresie kosztów leczenia psychiatrycznego, uzależnień, szpitalnego oraz podstawowej opieki zdrowotnej (203,3 mln zł), utrzymanie infrastruktury sądów okręgowych w części przypadającej na prowadzenie postępowań rozwodowych (65,1 mln zł), koszty postępowań rodzinnych toczących się po rozwodzie (59,5 mln zł), koszty spraw rozwodowych netto (18 mln zł). Warto w tym miejscu podkreślić, że – choć fałszywie przedstawia to narracja skrajnej lewicy – nie omawialiśmy kosztów rozwodów, a znacznie szerszego, społecznego zjawiska, którego rozwody są jedynie częścią. Co więcej, były to koszty bezpośrednie.

Wiemy jednak, że kosztów pośrednich jest jeszcze więcej. Bowiem rodzina pełni bardzo wiele funkcji w różnych dziedzinach. Rodzina to ważny podmiot gospodarujący, wytwarzający realne dobra i usługi, zarazem obdarzony potencjałem tworzenia kapitału ludzkiego i społecznego. Ponadto rozpad rodziny to uderzenie m.in. w fundament cywilizacyjnego istnienia państwa – rozwój demograficzny; liczebność społeczeństwa w dużej mierze stanowi bowiem o możliwościach gospodarczych kraju. Rodzina to naturalne i najlepsze środowisko dla rodzenia i wychowania dzieci, zapewnia stabilność społeczną i ekonomiczną, sprzyja także wyższej dzietności – rozpad rodziny nieuchronnie więc wiąże się ze spadkiem dzietności.

W klasycznej wizji państwa, gdzie rodzina, a nie jednostka, stanowi podstawową komórkę społeczną, to właśnie ona jest źródłem bezpieczeństwa i stabilności, również w sensie ekonomicznym. W sytuacji, gdy tego naturalnego otoczenia i wsparcia brakuje, jednostka zostaje pozostawiona sama sobie i ostatecznie znacznie częściej potrzebuje pomocy państwa. Nie chodzi więc oczywiście o to, by zmniejszać tę pomoc, ale o to, by skoncentrować wysiłki na przeciwdziałaniu sytuacjom, które w konsekwencji prowadzą do konieczności udzielania tej pomocy.

O tych kosztach niewiele się mówi w dyskusji publicznej. Dlaczego?

Wydaje się, że do tej pory po prostu nikt nie próbował „ugryźć” tematu od tej strony. Rozpoczynając badania w gronie interdyscyplinarnym – w zespole składającym się z ekonomistów, socjologa, demografa, kulturoznawcy – takie ujęcie wydało nam się wręcz narzucać. A było tak z jednego prostego powodu: chcieliśmy posłużyć się językiem uniwersalnym, zrozumiałym dla każdej strony dyskursu publicznego. Rozpad rodziny dla ludzie podzielających naszą aksjologię jest w sposób oczywisty czymś negatywnym sam w sobie, nie wymaga to dalszych uzasadnień. Choć można nad tym ubolewać, nie dla wszystkich jednak jest to tak oczywiste. Język ekonomiczny, jak nam się wydaje, stwarza szersze możliwości dyskusji. Co więcej, nasza praca jest nowatorska. Do tej pory podobne, systemowe opracowania ukazały się jedynie w USA, Wielkiej Brytanii i Australii. Spodziewam się jednak kolejnych edycji oraz przeprowadzania analogicznych badań w innych krajach. Należy też zrozumieć, że zjawisko ma charakter dynamiczny, a dynamikę tę można opisać, stosując porównanie fizyczne, jako generalnie ruch jednostajnie przyspieszony. Osiągnęliśmy po prostu etap, na którym efekty tego ruchu zaczęły być widoczne.

Dla wielu uczestników dyskursu publicznego, zwłaszcza ze strony skrajnej lewicy, temat jest także po prostu „niewygodny”. Kłóci się bowiem z ich fałszywą wizją świata, w której ideałem jest „wyzwolona” jednostka. W istocie bowiem osoba pozbawiona rodziny nie jest jedynie wyzwolona od odpowiedzialności, która wiąże się z budowaniem trwałej relacji, ale także pozbawiona szans i opieki, którą taka relacja daje. Szczególnie widać to na przykładzie sytuacji, w jakiej po rozpadzie rodziny znajduje się wiele kobiet. W literaturze przedmiotu ukuto wręcz termin „feminizacji biedy” – w sytuacji rozpadu rodziny ubóstwo znacznie częściej bowiem dotyka kobiet, które po rozwodzie lub rozstaniu kohabitującej pary w większości przypadków przejmują opiekę nad dziećmi i związane z nią obciążenia i obowiązki.

Ponadto kultura popularna usiłuje promować styl życia, który opisałbym takim anglicyzmem jak „singlizm”. Można domniemywać, że wielkie, światowe korporacje mogą korzystać z takiego zjawiska – osoba samotna, ale już dojrzała, aspirująca do statusu materialnego i stylu życia „gwiazd” jest bardziej podatna na wpadnięcie w ostentacyjną konsumpcję niż osoba ustatkowana i odpowiedzialna za rodziną, a w związku z tym zyski ze sprzedaży produktów takiej osobie mogą być wyższe. Jest to jednak strategia bardzo krótkoterminowa. W dłuższym okresie rodzina nie tylko jest większym producentem dóbr, ale i większym konsumentem – wydatki związane z utrzymaniem i codziennym życiem ponoszone przez rodziny są po prostu wyższe, choć być może nie tak widoczne. Tak więc rozpad rodziny i zmniejszona dynamika zawiązywania trwałych związków to nie tylko zmniejszenie potencjału ekonomicznego kraju, ale także spadek jego atrakcyjności inwestycyjnej.

Jak ocenia Pan obecne rozwiązania prawne pod kątem sprzyjania trwałości małżeństw i rodzin? Co powinno się zmienić?

Trudno mi wyobrazić sobie, by rozwiązania prawne jako takie, bezpośrednio korespondowały z trwałością rodzin. Wielokrotnie fałszywie przypisywano nam postulat zakazu rozwodów. To oczywiście pomysł, który należy uznać za niepoważny. Choć jednocześnie nie można rozwodu rozpatrywać w innych kategoriach niż osobistej tragedii. Jordan Peterson, kanadyjski psycholog kliniczny, z wielkim doświadczeniem, obecnie chyba jeden z najbardziej wpływowych intelektualistów cywilizacji zachodniej, w jednym z wywiadów przytaczał kiedyś wniosek ze swojej praktyki, jakim była myśl, że jeśli w związku są dziesiątki tysięcy nierozwiązanych konfliktów może rozwód jest najlepszym rozwiązaniem – co nie oznacza, że był najlepszym rozwiązaniem od samego początku. Dlatego można zastanawiać się np. czy rola posiedzenia pojednawczego nie jest w obecnej sytuacji za bardzo niedoceniona. Nie wydaje mi się jednak, że rozwiązania prawne to metoda, którą można zapewnić trwałość instytucji społecznej. Rozwiązaniami prawnymi można jednak zbudować otoczenie, które rodzinom ułatwi funkcjonowanie. Tu wymienić można chociażby system podatkowy uczciwie rozpoznający wkład rodzin w gospodarkę i społeczeństwo, traktujący rodziny, zwłaszcza rodzin wielodzietne w sposób sprawiedliwy. Zastanowić się można nad dystrybucją środków i sposobem ich dystrybucji – czy wsparcie powinno być udzielane poprzez instytucje, czy środki na wsparcie trafiać powinny bezpośrednio do rodzin? Ja opowiadałbym się za tą drugą możliwością. Odpowiednia polityka rodzinna to temat na osobną rozmowę, z tego miejsca mogę odesłać bardziej zainteresowanych czytelników do naszego raportu sprzed kilku lat „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?”.

Jakie zagrożenia dostrzega Pan w realizacji tych celów?

Głównym zagrożeniem jest brak zrozumienia wagi problemu lub odkładanie go na plan dalszy, na rzecz problemów, które wydają się bardziej bieżące. Odwrócenie negatywnych trendów społecznych, zwłaszcza trendów demograficznych, to nie jest zadania na kilka, a na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Z tego punktu widzenia horyzont czasowy ogłoszonej niedawno przez rząd Strategii Demograficznej 2040 jest rozsądny. Kluczowe będzie jednak szybkie rozpoczęcie działań i konsekwentne ich kontynuowanie w całym okresie, a także poza nim. Ewentualny brak takiej konsekwencji, ciągłości rozpoczętej obecnie polityki prorodzinnej również jest zagrożeniem. Kolejne zagrożenie to idea, o której fałszywości już teraz przekonują się kraje zachodu Europy, mówiąca, że braki ludnościowe uzupełnić można poprzez imigrację. Wiemy, że strategia taka jest nie tylko nieskuteczna, ale też stwarza zagrożenia dla kulturowej tożsamości państwa. Ostatnim, choć być może najważniejszym, zagrożeniem może być niedocenienie ekonomicznej funkcji rodziny, a co za tym idzie nie stworzenie przyjaznych rodzinie rozwiązań finansowych, podatkowych, kredytowych itd. Jeśli chodzi o to ostatnie zagrożenie, to mam nadzieję, że raport „Koszty rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce” będzie takim, chociażby niewielkim, wkładem w oddalenie tego zagrożenia.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także