Niespodziewanie w dniu przyjazdu Nuland do Moskwy w rosyjskim „Kommiersancie” ukazał się obcesowy w treści i formie, niejednoznaczny artykuł Dmitrija Miedwiediewa dotyczący stosunków Rosji z Ukrainą. Były rosyjski prezydent zadał w nim zagadkę, której rozwiązanie może wskazywać na kierunek dalszego postępowania Kremla wobec swojego zachodniego sąsiada.
Pięć obraźliwych tez
Miedwiediew, który obecnie pełni niezbyt eksponowaną funkcję zastępcy przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, w swoim artykule zawarł pięć tez określających stosunek do obecnych władz Ukrainy i prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. Zarzucił mu nie tyle, że nie jest Ukraińcem, ale tak naprawdę, że nie wie, kim jest. Mimo że od dziecka mówił po rosyjsku, pracował w Rosji i czerpał stamtąd środki finansowe, przystępując do politycznej gry opowiedział się po stronie ukraińskich nacjonalistów. Ma to powodować u niego "codzienny dysonans poznawczy" – głęboko rzutujący na obecne stosunki z Rosją.
Zwrot w kierunku ukraińskiego nacjonalizmu Zełeński miał wykonać ze strachu przed swoimi politycznymi partnerami. Światopogląd, który oficjalnie prezentuje jest mu obcy, co sprawia, że stał się człowiekiem "wywróconym na nice". Dlatego według Miedwiediewa nie można z nim prowadzić rozmów, ani się porozumieć.
Zełeński według byłego rosyjskiego prezydenta może byłby i skłonny do porozumienia z Rosją oraz zawarcia trwałego pokoju z separatystami z Doniecka i Ługańska, ale ulega żądaniom swojego nacjonalistycznego otoczenia, które chce walczyć dalej, aż do zwycięstwa i "wyzwolenia" ukraińskich terytoriów. Zełeński musi też nieustannie lawirować między wysuwającymi swoje żądania nacjonalistami, Tatarami, Rosjanami i zwykłymi Ukraińcami, chcącymi tylko spokoju.
Miedwiediew posunął się nawet do wytykania ukraińskiemu prezydentowi żydowskiego pochodzenia pisząc, że boi się on chwili, kiedy ukraińscy nacjonaliści "naszyją mu na plecy żółtą gwiazdę". Niewybrednie porównał go też do Żyda, który w III Rzeszy z ideowych pobudek wstąpił do SS.
Gierojam sława, łajdakom na pohybel
Wszystko to ma powodować, że ukraiński prezydent krzycząc "gierojam sława" jest "bardziej nacjonalistyczny, niż najbardziej radykalni nacjonaliści", a w swoich politycznych wygibasach musi "wyginać szyję, uważając, żeby nie skręcić karku". Miedwiediew wypomina też Ukraińcom zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej w tym Rzeź Wołyńską, wprost stwierdzając, że dzisiejsze elity polityczne Ukrainy są spadkobiercami Bandery i Szuchewycza.
Zarzutem stawianym z kolei ukraińskim władzom jest ich niesamodzielność. Ukraina ma być rządzona z zewnątrz i to w o wiele większym stopniu, niż za czasów ZSRR. Celem tych rządów ma być stworzenie "anty-Rosji". Jednak nadzieje ukraińskich elit na nagrodę za owo poddaństwo - czyli przyjęcie do NATO i UE i tak okażą się płonne. Miedwiediew przytacza ukraińskie przysłowie o kozie, która „ciągała się z wilkiem, tak ze została z niej tylko skóra”.
Wprost pisze, że Ukrainą rządzą „łajdacy”, którym zależy jedynie na nabijaniu własnych kieszeni, gotowi sprzedać się w dowolnym momencie za grosze zagranicznym mocodawcom. Nie cenią prawdziwych wartości, zadowalając się błyskotkami - udziałem ukraińskich żołnierzy w ćwiczeniach z armią USA albo zdjęciem z wysoko postawionym amerykańskim politykiem. Ukraińskie władze są niesłowne i ignoranckie, cały czas zmieniają swoje stanowisko, próbując dostosować się do wymagań mocodawców zza oceanu. "Domorośli Talleyrandowie" umawiają się, a potem nie dotrzymują obietnic.
Sprawia to, że nie warto z nimi - jako wasalami - rozmawiać. Rosja co prawda z łatwością dogadałaby się z "suwerenem", którym mają być mieszkańcy Ukrainy, ale na razie będzie rozmawiać z USA ponad ich głowami, a przede wszystkim ponad głowami ukraińskich elit.
Co więc począć wobec ukraińskiego rządu, „nastawionego na totalną, na granicy wojny, konfrontację z Rosją”, organizowanie „debilnych krymskich platform” (sic), „tumanienie społeczeństwa i prężenie muskułów przed wyborami”? Według Miedwiediewa trzeba go przeczekać. W końcu Rosja doczeka się władz, które nawiążą równoprawne i wzajemnie korzystne stosunki z Rosją. Tylko z takim rządem będzie można w produktywny sposób współpracować. „Rosja umie czekać, Jesteśmy cierpliwymi ludźmi” - kończy swój artykuł były prezydent.
Jaki artykuł, taki odzew
Deklaracja ta została przyjęta w Rosji i na Ukrainie z mieszanymi uczuciami. Znany rosyjski politolog Dmitrij Trawin zauważył, że za fasadą tradycyjnych rosyjskich oskarżeń i zaklęć Miedwiediew ukrył pokojowe przesłanie do USA i Europy Zachodniej. Rosja zostawi Ukrainę w spokoju, po prostu czekając na bardziej przychylne władze. Agresywna retoryka artykułu ma służyć jedynie uspokojeniu kremlowskich jastrzębi, którzy przybierają wobec Ukrainy wojownicze pozy.
Podobnie uważa dziennikarz i politolog Aleksiej Makarkin. Według niego nie będzie rozmów z Zełeńskim, podobnie jak nie było z Poroszenką. Rosja nie ma również zamiaru atakować Ukrainy. Będzie ją po prostu lekceważyć, rozmawiając ponad głowami Ukraińców z Amerykanami.
Inaczej uważa prokremlowski dyrektor Centrum Koniunktury Politycznej Aleksiej Czesnakow. Według niego ukraińskie władze nie tylko są niewiarygodne, ale w ogóle pozbawione podmiotowości. Nie potrafią nawet wykonywać poleceń otrzymywanych od amerykańskiego suzerena. Również Kreml, ustami rzecznika prezydenta Dmitrija Pieskowa przyznał, że zgadza się z tezami Miedwiediewa.
Nie brakuje jednak głosów krytycznych, tyczących się zwłaszcza formy artykułu, aż do komentarzy internautów, że miewający podobno kłopoty z alkoholem Miedwiediew pisał go po paru głębszych kieliszkach. Opozycyjny polityk Dmitrij Niekrasow zarzucił tekstowi, że jest bezmyślny i prymitywny. Odpowiedni dla poziomu przeciętnego Rosjanina, ogłupionego telewizyjną propagandą, a nie polityka tej rangi co Miedwiediew. Wyznaczając takimi tekstami styl stosunków z Zachodem, Rosja zamyka się na napływ tak jej potrzebnych modernizacyjnych impulsów i technologii, cofając kraj do średniowiecza.
Na tekst szybko zareagowali doradcy Szefa Biura Prezydenta Ukrainy. Michaił Podoljak zlekceważył Miedwiediewa stwierdzając, że ukraińskie władze zwracają uwagę tylko na stanowisko aktualnego prezydenta Rosji. Artykuł nazwał „nieaktualnym i nie na temat” i porównał do sowieckiej propagandy z lat 30tych. Stwierdził też, że zmierza on do pogłębienia konfrontacji między oba krajami. Aleksiej Arestowicz uderzył w podobny ton, co Miedwiediew - wypominając na twitterze „psychologiczno – historyczne” problemy Rosji w stosunkach z Ukrainą, dotyczące początków państwa moskiewskiego - „jedynego znanego na świecie tworu”, którego początki związane są z miejscami, które „leżą poza granicami Rosji”. Dalej wspomina o „hybrydowym caracie” i „zmutowanym dwugłowym orle”.
Gazeta „Ukraińska prawda” nazwała tekst „szantażującym”, a na portalu „Gławkom” został określony jako „histeryczny”. Ukraińska dziennikarka Janina Sokołowska napisała, że Rosja próbuje „przepchnąć kolanem” swoją ideę „jednego narodu”. Ukraiński politolog Dmitrij Oktisiuk określił artykuł jako chamski i stwierdził, że władze w Kijowie nie zmienią stosunku do Rosji, dopóki ta nie zacznie traktować Ukrainy jako równoprawnego i prowadzącego niezawisłą politykę partnera.
Odprężenie, czy zasłona dymna?
W zasadzie wszyscy komentatorzy wiążą pojawienie się artykułu z wizytą Nuland w Moskwie. Wizytą, o którą zabiegały USA. Z niemałym trudem, ponieważ sekretarz objęta była rosyjskimi sankcjami, więc najpierw amerykańska administracja musiała zdjąć sankcje na jednego z objętych nimi Rosjan.
Forma i treść artykułu Miedwiediewa od razu więc nasuwa pytanie - co tak ważnego chciał przekazać były rosyjski prezydent? Z pozoru tekst wygląda na żalenie się odsuniętego na boczny tor polityka, kiedyś planowanego na następcę Putina. Jednak taki artykuł z pewnością nie ukazałby się bez zgody tego ostatniego. Ukazał się zresztą równe 3 miesiące po artykule samego Putina, w którym przekonywał on, że „Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem”.
W tym samym czasie co wizyta Nuland w Moskwie, w Kijowie odbywał się szczyt UE – Ukraina. Podpisano na nim kilka drugorzędnych umów wzajemnych. Jak można się było spodziewać, ze względu na opóźnienia we wdrażaniu przez ukraińskie władze unijnych standardów, nie padły żadne deklaracje, co do perspektyw członkostwa Ukrainy w Unii.
Z jednej strony Miedwiediew sygnalizował więc, że Rosja ma żywotne interesy na Ukrainie i będzie ich bronić. Z drugiej jednak jego wypowiedź sugeruje, że traktuje obecne ukraińskie władze jako przejściowe, i nie ma zamiaru podejmować wobec nich agresywnych działań, czekając na objęcie władzy przez polityków, z którymi będzie możliwe porozumienie. W obliczu rozczarowania ukraińskiego społeczeństwa brakiem wymiernych korzyści ze współpracy z Unią Europejską, może to nastąpić całkiem szybko.
Taka twardo – miękka postawa z pewnością będzie sprzyjać zawarciu jakiegoś rosyjsko – amerykańskiego kompromisu w sprawie Ukrainy i wyjście z twarzą przez obie strony. Koresponduje to z wynikami rozmów Nuland z Rosjanami. Wiceszef rosyjskiego MSZ Siergiej Riabkow po spotkaniu z Nuland stwierdził, że „nie wyklucza zaostrzenia stosunków z USA, jeśli nie nastąpią dalsze wysiłki w celu ich unormowania”. Z kolei po rozmowach z przedstawicielem Putina do spraw Ukrainy, Dmitrijem Kozakiem, wydany został jedynie krótki komunikat o gotowości do dalszych rozmów w sprawie specjalnego statusu Donbasu, przy zachowaniu w mocy porozumień mińskich.
Równie dobrze zapowiedzi Miedwiediewa mogą więc służyć jako tradycyjna rosyjska zasłona dymna służąca maskowaniu prawdziwych celów i zmiękczaniu postawy Zachodu. W takim wypadku możemy spodziewać się dalszych agresywnych ruchów Rosji w stosunku do Ukrainy.