Przyczyn takiego stanu rzeczy musimy upatrywać w rodzącym się od kilku lat w głowie Władimira Putina planie restauracji Związku Sowieckiego w dawnej formie. Aktualna sytuacja geopolityczna jest w jego głębokim interesie, ponieważ widzi dla siebie osobistą szansę na wieczne rządy w kraju. Oczywiście otwartego konfliktu nie chcą zarówno zwykli mieszkańcy Federacji Rosyjskiej, jak i Ukraińcy oraz obywatele państw ościennych. Wszyscy doskonale pamiętamy tragiczne skutki wojny w Donbasie i szerzej na wschodniej Ukrainie, która w 2014 roku padła ofiarą agresji Moskwy.
Podkreślmy, że w 2008 roku od rosyjskiej inwazji uratowana została Gruzja, i to dzięki wizycie dyplomatycznej śp. Lecha Kaczyńskiego i prezydentów innych krajów. Przeciwną postawą wykazał się już wielokrotnie były premier Donald Tusk, który nie podjął zdecydowanych kroków, aby zablokować budowę szkodliwego dla Europy Środkowo-Wschodniej gazociągu Nord Stream II. Na ten moment 40 proc. ogólnego zapotrzebowania na gaz w Europie pokrywają dostawy z Federacji Rosyjskiej. Przy założeniu wariantu, że Rosja zaprzestanie handlu tym surowcem, sytuacja może okazać się krytyczna. W końcu sam ciekły gaz ziemny (LNG) nie jest w stanie odpowiedzieć na potrzeby Europejczyków, zarówno w sferze prywatnej (gospodarstwa domowe), jak i na rynku pracy (produkcja).
Przywołane fakty jasno pokazują, że w obliczu takiego zagrożenia polska klasa polityczna powinna być zjednoczona. Najwyraźniej nie rozumie tego jednak liberalno-lewicowa opozycja, która w czasie groźnych starć na granicy polsko- białoruskiej zajmowała się organizowaniem happeningów i przeszkadzaniem funkcjonariuszom Straży Granicznej. Teraz natomiast mamy do czynienia z groteskowym przedstawieniem, w ramach którego senacka komisja zajmuje się wyjaśnieniem rzekomej afery z Pegasusem. Dla bloku antyrządowego jest to temat przewodni debaty publicznej, i to w momencie bezpośredniego zagrożenia agresją rosyjską, być może nawet największego od 1989 roku.
Politycy opozycji wolą ręczyć za syna znanego prawnika, którego pociecha dopuściła się przestępstwa posiadania narkotyków. Zgodnie z tzw. doktryną Neumanna będzie broniony do końca, bo jest „swój”, nawet pomimo oczywistej winy. Czy to świadczy o powadze dużej części polskich „elit”? Trudno nie mieć wątpliwości. Pomimo że Polska – jak podkreślają rządzący – jest rzecznikiem interesów Ukrainy w Europie Wschodniej, nie możemy zapomnieć przecież o swojej racji stanu. To właściwy moment, aby polska dyplomacja upomniała się w sprawie bezprawnego blokowania tranzytu kolejowego do Polski, a ponadto zainterweniowała w kwestiach historycznych.
Ekshumacja ofiar Wołynia w dalszym ciągu jest zatrzymana, a oficjalne organy państwowe na Ukrainie wynoszą na piedestał zbrodniarza Stepana Banderę. W naszych relacjach należy zwrócić także uwagę na fakt, że jako jedno z nielicznych państw Europy nie odwróciliśmy się dyplomatycznie od Ukrainy, w przeciwieństwie np. do Niemiec. Być może władze w Kijowie nie chcą tego dostrzec, skoro pozwalają sobie na incydenty pokroju niewpuszczenia polskich dziennikarzy na oficjalną konferencję prasową prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, co miało miejsce w ostatni piątek.
Konkludując, powinniśmy wesprzeć naszego wschodniego sąsiada, ale w jasno określonych granicach, aby załagodzić konflikt, a nie doprowadzić do jeszcze większej eskalacji. Jest to również w naszym szeroko pojętym interesie.
Robert Zawadzki jest dziennikarzem Telewizji Trwam. Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.