Zwycięstwo Wołodymyra Zełenskiego w 2019 r. w wyborach prezydenckich było wielką niespodzianką. Również dla polskich obserwatorów sytuacji na Ukrainie. Dla wielu – niemiłą. Bo nad Wisłą panowało przekonanie, że lepszą opcją dla Ukrainy, Polski i Zachodu będzie Petro Poroszenko. Nieustępliwy patriota, co się Putinowi nie kłania. To nic, że podpisał niekorzystne dla Kijowa porozumienia mińskie, handlował z Rosją, orientował się na Niemcy, a Polskę poniżał w sferze polityki historycznej. Ważne, że szermował antyrosyjską i militarystyczną retoryką. A do tego mówił po ukraińsku. Zełenski zaś mówił po rosyjsku, pochodził z przemysłowego „jugo-wostoka” (południowego wschodu kraju) i zamiast o wojnie, mówił o pokoju. Warto przypomnieć symboliczną scenę z debaty kandydatów na kijowskim stadionie, w obecności wielotysięcznej publiczności. Poroszenko, próbując pokazać się na tle niepoważnego komika jako mąż stanu, uklęknął przed bohaterami ATO. A dokładniej – przed ukraińską flagą, która wisiała za nim. Tym samym więc odwrócił się tyłem do publiczności. Zełenski również padł na kolana. Co prawda, tyłem do flagi, ale przodem do ludzi. Bez sztucznego patosu, za to frontem do narodu. Równy chłopak, naturszczyk, który gęby frazesami sobie nie wyciera, za to potrafi być wśród ludzi. „Sługa narodu”.
Dziś to procentuje. Naturalność, otwartość Zełenskiego dodaje otuchy obrońcom Ukrainy. Nie jest istotne, na ile to gra, a na ile szczerość. Ważne, że trafia do ludzi. Ale o symbolicznej fladze nie zapomina. Każde wystąpienie kończy hasłem „Chwała Ukrainie!”.
Ten mówiący po rosyjsku komik, początkowo kompletny laik w kwestiach politycznych, a do tego na swój sposób naiwny, wierzący, że jak usiądzie do stołu rozmów z Putinem, to go przekona do ukraińskich racji, wielu wydawał się fatalny wyborem dla swojego kraju. Już na początku prezydentury wielu – zarówno ukraińskich, jak i polskich – ekspertów wieszczyło, że Zełenski nie dotrwa do końca kadencji. Nie dotrwa nie dlatego, że zginie, broniąc bohatersko Kijowa przed rosyjskim najeźdźcą, ale dlatego, że okaże się albo zdrajcą, albo ustępliwym słabeuszem, który ustąpi przed Moskwą i dlatego zostanie obalony przez Majdan. Tymczasem Zełenski od początku prezydentury nie ustąpił ani na krok. Nie wypełnił podpisanych przez wielkiego patriotę Poroszenkę porozumień mińskich, a ponadto rozpoczął walkę z prawdziwym rosyjskim agentem wpływu – Wiktorem Medwedczukiem – którego Poroszenko nawet nie tknął.
A ja od początku stawiałem tezę, że Zełenski nie ustąpi przed Putinem. Ponad trzy lata temu, niedługo po ogłoszeniu jego kandydatury, na łamach „Do Rzeczy” pisałem tak: „Zełenski niewątpliwie jest kandydatem atrakcyjnym dla południa i wschodu Ukrainy. Jest zdecydowanie rosyjskojęzyczny. To jednak nie oznacza, że prorosyjski. Wręcz przeciwnie. Kwartał 95 (studio kabaretowe, którym kierował) często pokazuje Rosję w krzywym zwierciadle”. Pamiętam, jak wielu ukraińskich patriotów i polskich ukrainofilów wypominało Zełenskiemu, że wyśmiewał w swoich skeczach Ukraińców. Ale jeszcze ostrzej swoją satyrę wymierzył w Rosjan. Dopiero dziś, gdy Zełenski okazał się bohaterem i patriotą, nagle zaczęto przypominać sobie jego skecze, uderzające w Rosjan. A ja już we wspomnianym artykule, na wiele miesięcy przed zwycięstwem wyborczym „sługi narodu”, opisywałem, jak Kwartał 95 wyśmiewał rosyjską dyktaturę i uległość społeczeństwa w przedstawieniu satyrycznym pod wiele mówiącym tytułem „Wybory Putina Federacji Rosyjskiej”. W innym skeczu Zełenski wcielał się w postać rosyjskiego turysty - szowinisty i prymitywa, który spędza wakacje na anektowanym Krymie, gdzie wraz z nim wypoczywają tylko oficerowie FSB, bo nikt inny tam nie jeździ.
A w lipcu ubiegłego roku na portalu dorzeczy.pl pisałem tak:
„To oczywiste, że na Ukrainie jeszcze bardziej niż w Polsce „ruski agent” oznacza obelgę ostateczną. W 2019 r. z polskiej, mocno spaczonej płaską rusofobią perspektywy, wydawało się, że oto w Kijowie zaczyna rządy nie kto inny, jak właśnie „ruski agent”. Nasi eksperci, nasze media obstawiały z nieskrywaną nadzieją, że prezydenturę wygra jednak Poroszenko. Czyli prozachodni patriota, rusofob, jak się patrzy. To, że polonofob, to już dla nas nie miało jakby znaczenia. Najważniejsze, że nie lubi ruskich! A tymczasem rosyjskojęzyczny Wołodymyr Zełenski nie tylko nie sprzedał Ukrainy Putinowi, ale i okazał się bardziej skuteczny w walce z prorosyjską V kolumną niż jego uwielbiany nad Wisłą poprzednik. Słyszałem opinie, że tego „kremlowskiego agenta” szybko pogoni kolejny majdan.
Dziwne, swoją drogą, że taki los nie spotkał Poroszenki, prowadzącego biznes w Rosji, sygnatariusza niezbyt korzystnych dla Kijowa porozumień mińskich… Tak czy inaczej, Zełenski to jeszcze jeden dowód na to, że jak polska opinia publiczna przypisuje komuś sprzyjanie Putinowi, to najczęściej jest zupełnie odwrotnie”.
Reasumując, dziś zaskakiwać może odwaga Zełenskiego, ale już nie jego stosunek do Rosji. Rosyjskojęzyczny nie znaczy prorosyjski – wiem, że trudno to pojąć zwłaszcza Polakom, wychowanym w społeczeństwie – na szczęście! – monoetnicznym. Oczywiście, rosyjskojęzyczny „jugo-wostok” zawsze, z uwagi właśnie na kulturę i język, był bardziej niż reszta kraju podatny na kuszenie „rosyjskiego świata”. Nie oznacza to jednak, że każdy mówiący po rosyjsku Ukrainiec chciałby zostać obywatelem Federacji Rosyjskiej! A już szczególnie teraz… Nawet wśród zawziętych nacjonalistów ze środowiska pułku „Azow” jest wielu rosyjskojęzycznych mieszkańców wschodu kraju, ale ostatnie, co można o nich powiedzieć, to że są zwolennikami „rosyjskiego świata”. A cóż dopiero urodzony w ZSRS, ale wychowany już na niepodległej Ukrainie komik, biznesmen, dla którego wolność zawsze była wartością bardzo istotną. Na początku wolność twórcza – jak już zaznaczyłem, w swoim kabarecie wyśmiewał wszystkich i wszystko, Ukrainę i Rosję, Ukraińców i Rosjan, wszystkie strony sceny politycznej. Zamordystyczna putinowska Rosja nie mogła być dla niego jakimkolwiek punktem odniesienia. Zresztą, już po objęciu prezydentury widać było, jak, korzystając z otwartości i umiejętności nawiązywania kontaktów próbował znaleźć przyjaciół nie na kremlowskim dworze, ale wśród zachodnich przywódców. Zaczął od Macrona, a dziś najcieplej chyba mówi o Andrzeju Dudzie…
Co istotne, Zełenski propagandowo bije Putina na głowę. Gdyby tylko mógł dotrzeć do szerszego rosyjskiego odbiorcy, wychowanego na propagandzie Sołowiowa czy Kisieliowa, być może przekonałby do siebie pewną część dotychczasowych fanatyków putinizmu. Po pierwsze, mówiąc po rosyjsku, odwołując się do mitu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (sprytnie porównał najazd Putina z najazdem Hitlera na ZSRS w 1941 r.), jest żywym zaprzeczeniem tez o rusofobii i neonazizmie władz w Kijowie, pokazując, jak absurdalny jest postulat „denazyfikacji” Ukrainy. Po drugie, pokazuje osobistą odwagę i hart ducha, czyli wartości bardzo ważne dla większości Rosjan. Putin, chowający się po bunkrach przed koronawirusem, w porównaniu z Zełenskim wypada jak tchórz na tle bohatera.
Wreszcie: nawet po rosyjskojęzyczności Zełenskiego niemal nie ma śladu. Nauczył się bardzo dobrze władać językiem urzędowym swojego kraju. Ale gdy trzeba, przekonująco zwraca się do Rosjan w ich – i swoim – języku. Ale w imieniu i w interesie Ukrainy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.