Piekara: Putin już umarł (tylko jeszcze o tym nie wie)

Piekara: Putin już umarł (tylko jeszcze o tym nie wie)

Dodano: 
Protest przeciwko wojnie Rosji Władimira Putina przeciwko Ukrainie. Bangkok.
Protest przeciwko wojnie Rosji Władimira Putina przeciwko Ukrainie. Bangkok. Źródło:PAP/EPA / NARONG SANGNAK
Putinowska Rosja jest dzisiaj jak wściekły szczur, który został zapędzony w kąt piwnicy. Może jeszcze szarpać się, gryźć, toczyć pianę i złowrogo syczeć, ale jest już niemal pokonana - pisze w specjalnym tekście dla DoRzeczy.pl pisarz Jacek Piekara.

Pokonana na życzenie własnego przywódcy, który z potęgi dyktującej światu warunki gry, potrafił w jeden tydzień uczynić globalnego pariasa – nienawidzonego, pogardzanego, do którego nie przyznają się już nawet dawni przyjaciele. Niestety nie oznacza to jeszcze, że ten szczur nie może wyrwać się z pułapki, zwłaszcza kiedy obława będzie niekonsekwentna, strachliwa lub leniwa.

Wojna - początek

Dlaczego Putin rozpętał tę kompletnie niedorzeczną wojnę, dlaczego położył wszystko na jednej szali? – do tej pory nad odpowiedziami na te pytania zastanawia się wielu polityków, politologów i publicystów. Przecież dużo rozsądniejsze byłoby stopniowe oplątywanie Ukrainy, szantażowanie jej Krymem, Donieckiem i Ługańskiem, budowanie własnego ośrodka wewnątrz ukraińskiego systemu politycznego. Czyli robienie wszystkiego tego co Rosja zazwyczaj zwykła czynić. Dlaczego więc państwo Putina nie przygotowało się do tej wojny politycznie? Dlaczego dużo wcześniej nie powołało jakiegoś złożonego z prorosyjskich polityków i oligarchów komitetu? Na przykład można byłoby go nazwać Ukraińskim Komitetem Antyfaszystowskim i w stosownym czasie uznać za jedyny rząd reprezentujący Ukrainę. Przecież Rosjanie takie właśnie polityczne sidła zastawiali na swoich przeciwników nie raz (przypomnijmy tylko Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski w Białymstoku, w skład którego weszli Marchlewski i Dzierżyński, a który miał udawać polski rząd). Dlaczego tej pułapki Rosjanie nie założyli i tym razem? Mam wrażenie, że wynikało to z całkowicie błędnego przeświadczenia, iż takie skomplikowane zabiegi zupełnie nie będą potrzebne, ponieważ Ukraina podda się po jednym dniu. No właśnie, i teraz co do owego poddania się po jednym dniu. W jaki sposób funkcjonował rosyjski wywiad (a Ukraina jest przecież z uwagi na liczną mniejszość rosyjskojęzyczną i historyczne związki z Rosją bardzo podatna na penetrację), skoro nie udało mu się ustalić, że Ukraina podejmie walką? Dlaczego rosyjskie służby nie zauważyły, iż Ukraina z roku 2022 to zupełnie inna Ukraina niż ta z roku 2014, w którą Rosjanie wjechali jak w masło? Jak rosyjskie służby mogły nie dostrzec wysokiego morale żołnierzy oraz kadry dowódczej, a także nabranego doświadczenia w boju i wyszkolenia przez oficerów NATO? Jak te rosyjskie służby mogły być ślepe, że Ukraina od długiego czasu przygotowuje się do inwazji, zarówno pod względem strategicznych planów operacyjnych, taktyki pola bitwy i co ważne, jakości oraz liczebności uzbrojenia? Jak wreszcie nie zauważono patriotycznych nastrojów w samym społeczeństwie i obywatelskiej gotowości do obrony ojczyzny?

To nie są pytania skomplikowane, to są pytania z wojskowego elementarza i aż wierzyć się nie chce, że na wszystkie udzielono w Rosji błędnej odpowiedzi.

Sytuacja na polu bitwy

Wbrew hurraoptymistycznemu nastawieniu niektórych komentatorów nie jest tak, że Rosjanie zastanawiają się tylko nad tym jak z Ukrainy uciec w jednym kawałku. Armia rosyjska ma cały czas ogromną przewagę, tyle że z tej przewagi niewiele wynika poza coraz bardziej intensywnym zabijaniem cywilów i niszczeniem ukraińskiej infrastruktury. Rosjanie w ciągu tygodnia nie zrealizowali ŻADNEGO z założeń strategicznych. Nie zdobyli (ani nawet nie odcięli) Kijowa, nie zdobyli Charkowa, który leży tuż przy ich granicy (oddziały rosyjskie co prawda do Charkowa weszły, ale już z niego nie wyszły, gdyż w mieście zostały unicestwione). Ba, w rękach Ukraińców nadal pozostaje czarnomorski port Odessa oraz Mariupol, miasto które miało zostać zdobyte pierwszego dnia z uwagi na swoje strategiczne położenie. Kolejna sprawa: Rosjanom nie udało się zlikwidować ani sił lotniczych Ukrainy ani ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, czyli przestrzeń powietrzna nadal nie jest miejscem, gdzie Rosjanie mogą czuć się bezpiecznie (a to jest zazwyczaj klucz do całkowitego sukcesu wojskowego). W dodatku wszystkie meldunki donoszą o niskim morale armii inwazyjnej, ba nawet o tym, że duża część żołnierzy w ogóle nie rozumiała, że jedzie na wojnę! Pochwyceni do niewoli opowiadają, że prosto z manewrów skierowano ich na Ukrainę i nawet nie wiedzieli, że mają z kimkolwiek walczyć, spodziewali się przyjaznego przyjęcia, a tu się okazało, że przygotowani i dobrze wyszkoleni ukraińscy żołnierze wystrzeliwują ich jak kaczki. Jako smutną anegdotę można dodać, że jak pokazano na filmach, rosyjskie racje żywnościowe straciły ważność w 2015 roku (widzimy więc jak podle traktują rządzący Rosją nawet własnych żołnierzy).

Ukraińskie władze podają wysokość rosyjskich strat i wyglądają one przerażająco. Bo oto co pisze portal Defence24: „Władze Ukrainy na godzinę 6.00 rano 1 marca szacują straty rosyjskie na 5700 ludzi, 29 samolotów, 29 śmigłowców, 198 czołgów, 846 innych wozów opancerzonych, 77 sztuk artylerii lufowej, 24 wyrzutnie Grad, jeden kompleks przeciwlotniczy Buk i 7 innych zestawów przeciwlotniczych, 305 pojazdów opancerzonych, 60 cystern, 3 bezzałogowce, dwie jednostki nawodne”. Oczywiście światowa opinia nie polega wyłącznie na danych ukraińskich, a szacunkami strat obu stron zajmuje się firma analityczna Oryx Spionkoep, bazująca tylko na udokumentowanych materiałach takich jak filmy oraz fotografie. I na podstawie tych danych również jawi się obraz ogromnych strat strony rosyjskiej, chociaż sporo niższych niż podają Ukraińcy. Jednak trzeba zauważyć, że wcale nie musi to być tylko i wyłącznie kwestia fałszowania obrazu rzeczywistości przez stronę ukraińską, ale po prostu nie każdy sukces da się udokumentować, zwłaszcza w rzeczywistości wojennej, gdzie ludzie na polu bitwy myślą o czym innym niż robienie fotografii. Potwierdzone są też liczne przypadki opuszczania pojazdów przez Rosjan i dezercji, a także ogromne kłopoty z zaopatrzeniem w paliwo. Rosyjska propaganda oczywiście nie dopuszcza do opinii publicznej wiadomości o stratach, a jeszcze do niedawna oficjalne komunikaty głosiły, że na Ukrainie nie zginął ani jeden rosyjski żołnierz. W tej chwili Moskwa poinformowała, po raz pierwszy, że zginęło 498 jej żołnierzy. Szacunki amerykańskiej administracji mówią o około dwóch tysiącach zabitych (liczbę rannych zazwyczaj w takim wypadku mnoży się przez trzy).

Waleczna postawa ukraińskiej armii oraz ochotników, którzy zaciągnęli się już w trakcie konfliktu jest oczywiście wartością bezcenną i wręcz niezmierzalną. Gdyby nie bohaterstwo, zdecydowanie i jednoznacznie antyrosyjska postawa Ukraińców, to świat nie zrobiłby nic i w żaden sposób by Ukrainie nie pomógł. Gdzieś tam, z kilku stolic popłynęłyby wyrazy mniejszego lub większego oburzenia czy współczucia, może zostałyby wprowadzone nieznaczne sankcje, ale Rosja nawet by tego nie odczuła. W tej sytuacji nie można wręcz przecenić fantastycznej roli jaką odegrali swoją nieugiętą postawą zarówno prezydent Zelenski, jak i znany na całym świecie mer Kijowa, Kliczko – wieloletni bokserski mistrz świata. To prezydent Zelenski na propozycję ewakuacji, złożoną przez Amerykanów, odpowiedział:”potrzebuję broni, a nie podwózki”. To są słowa, które przejdą do historii nie tylko Ukrainy!

Sankcje

Polski rząd może sobie pogratulować. Od samego początku prezentował najbardziej nieprzejednaną postawę wobec rosyjskiej agresji i od samego początku wzywał, by cywilizowany świat zastosował wobec Rosji jak najsurowsze sankcję. A przypomnę Państwu, że owe sankcje wcale nie były pewne, zwłaszcza z uwagi na prorosyjską postawę Niemiec, państwa które całymi latami „pompowało” w reżim Putina miliardy euro. Oczywiście sama Polska nie byłaby w stanie przeforsować sankcji, gdyby twardej postawy nie zajęły też państwa dużo bardziej wpływowe, przede wszystkim USA oraz Wielka Brytania. Jestem przekonany, że gdyby tydzień temu, w dzień inwazji rosyjskiej przedstawić politykom, politologom i publicystom, że po tygodniu Rosja zostanie obłożona tak dotkliwymi sankcjami jak ma to miejsce dzisiaj, w naszej rzeczywistości, to ci politycy i politolodzy zaśmialiby się tylko i powiedzieli: „jakież piękne mrzonki, jakież wyobrażenie o świecie idealnym, nigdy czegoś takiego nie będzie, uwierzcie naszemu doświadczeniu”. A jednak stało się. Lista sankcji, którymi zostało objęte zarówno państwo rosyjskie, oligarchowie sprzyjający Putinowi, jak i zwykli Rosjanie, jest prawdziwie imponująca. Nie będę tutaj ich dokładnie wymieniał, zwłaszcza że często dotyczą skomplikowanych kwestii finansowych, bo lepiej spojrzeć po prostu na skutki jakie te obostrzenia wywołały. Gwałtowny spadek rubla. Podwyższenie stóp procentowych z 9.5% do rekordowych 20%, co oznacza dramatyczną podwyżkę rat kredytów. Krach na moskiewskiej giełdzie. Spadek wartości rosyjskich firm na zachodnich giełdach o ponad połowę (nawet do 90%). Spadek pozycji Rosji w rankingach ekonomicznych do statusu „śmieciowego”. Likwidacja lub zawieszenie działania prowadzonych w Rosji firm zagranicznych, czasami nie tyle z powodu, iż one same chcą uczestniczyć w sankcjach, ale ponieważ w związku z sankcjami nie mają surowców do prowadzenia dalszej działalności. W dodatku rosyjski Bank Centralny nie będzie w stanie skutecznie bronić gospodarki, ponieważ wielką część jego aktywów zamrożono w wyniku sankcji! Już w tej chwili w Rosji ustawiają się nieskończone kolejki pod bankomatami, a obywatele stracili możliwość płacenia kartami kredytowymi Visa i Mastercard. Co więcej zachodnie firmy przestają kooperować z firmami rosyjskimi, a jeśli mają pakiety ich akcji, to je wyprzedają. Konsumenci i sprzedawcy na całym świecie porozumiewają się, by nie sprowadzać i nie kupować rosyjskich towarów, aby po prostu objąć je bojkotem. Z kolei zamknięcie przestrzeni całej Unii Europejskiej dla rosyjskich samolotów spowodowało, że Rosjanie zostali w zasadzie pozbawieni możliwości podróżowania lub koszta tych podróży radykalnie wzrosły. Na przykład rosyjskie samoloty latające z Moskwy do Belgradu muszą dzisiaj latać przez Kazachstan i Turcję, co nie jest trasą ani krótką ani tanią.

Warto zauważyć, że lista sankcji będzie się tylko wydłużać. Już teraz Unia Europejska poważnie rozważa zamknięcie portów przed rosyjskimi statkami, a niektóre państwa myślą nawet nad zakazem wpływania rosyjskich statków na ich wody terytorialne. Następnym „atomowym” krokiem byłoby całkowite embargo na rosyjskie surowce, co kompletnie dobiłoby gospodarkę Moskwy, mocno uzależnioną właśnie od sprzedaży surowców. Jak zauważył jeden z publicystów, Putin przez ponad 20 lat swoich rządów nie zrobił z Rosją nic poza uczynieniem z niej wielkiej stacji benzynowej. I teraz tę stację Zachód mu może zamknąć. Do tego wzywa właśnie premier Morawiecki, ale niestety znowu wrogo ustosunkowani są do tego pomysłu Niemcy, w wypadku których cały czas chęć zachowania twarzy przed światem walczy z chęcią robienia interesów z rosyjskim reżimem. W czym o tyle nie ma nic dziwnego, że Niemcy po pierwsze do tego swojego sojusznika zdążyli się już przyzwyczaić, a po drugie są z nim powiązani setkami ścisłych związków politycznych, ekonomicznych, a nawet osobistych przyjaźni.

Obok sankcji ekonomicznych, warto zwrócić uwagę na szczególnie bolesne dla Rosji sankcje w sferze sportowej. To sport, jak już zauważył legendarny opozycjonista radziecki Sacharow, był i jest dla Rosjan wykładnikiem prestiżu ich państwa, a sukcesy sportowe były tym czym przeciętny Rosjanin, biedny i zacofany, mógł się zawsze chlubić. W XXI wieku rosyjskie firmy bardzo intensywnie weszły na zachodni rynek sportowy, stając się choćby sponsorami tak potężnych związków jak FIFA. Teraz to wszystko się kończy. Rosji nie tylko odbierane jest prawo do organizacji imprez, ale rosyjscy zawodnicy i rosyjskie kluby są usuwane z rozgrywek. Związek zawodowy piłkarzy, potężna organizacja zrzeszająca zawodników z całego świata, poprosił by FIFA umożliwiło wszystkim obcokrajowcom występującym w Rosji legalne zerwanie kontraktów z rosyjskimi klubami. Sprawa dotyczy ponad stu sportowców (zazwyczaj świetnie opłacanych, którzy zostali kupieni za duże pieniądze) w tym czterech Polaków. Kluby piłkarskie zaczynają rozwiązywać kontrakty sponsorskie z rosyjskimi firmami (na przykład Schalke 04 z Gazpromem), a legendarny rosyjski oligarcha, właściciel londyńskiej potęgi – klubu Chelsea, zostanie zmuszony do jej sprzedaży.

Specjaliści mówią, że te wszystkie sankcje, jeśli potrwają dłużej, będą oznaczać ruinę dla zawodowego sportu w Rosji. A oprócz sportu mamy również do czynienia z dolegliwymi i upokarzającymi sankcjami dotyczącymi świata kultury. Rosyjskie zespoły muzyczne, orkiestry, teatry, zespoły baletowe, jak też indywidualni artyści będą miały ogromne kłopoty z występami na Zachodzie, chyba że oficjalnie odetną się od zbrodniczej polityki władz swojego kraju.

Po wprowadzeniu sankcji, Zachód policzył się i, chyba ze zdumieniem dla niektórych, zobaczył i zrozumiał jaki jest potężny. I że Rosja nie jest jakimś niepokonanym monstrum, lecz tylko kolosem na glinianych nogach, którego co prawda nie można wywrócić jednym pstryknięciem, ale który mocno się zachwiał i jest bliski upadku na kolana. I teraz, mówiąc kolokwialnie, Zachód „zwietrzył krew”. W dobrym tonie stało się popierać Ukrainę i popierać sankcje przeciwko Rosji, a politycy, państwa i organizacje, które biorą stronę Putina lub chcą pozostać neutralne, zostają okrutnie linczowane na scenie zarówno politycznej jak i medialnej. Świetnym przykładem niech będzie FIFA, potężna organizacja, której szefuje wieloletni poplecznik Putina, Infantino. Po początkowej niechęci do angażowania się w sankcje przeciw Rosji, FIFA została zaatakowana przez media, przez sportowców, przez krajowe związki sportowe (w tym bardzo aktywnie przez nasz PZPN) i przez wielu działaczy. Przerażony Infantino zrozumiał, że za chwilę broniąc Putina, straci całą organizację, więc zgodził się na zawieszenie rosyjskiej reprezentacji i wszystkich rosyjskich klubów. Oznacza to, że nie będą one grać w mistrzostwach i pucharach, co z kolei oznacza że stracą wiele milionów dolarów, nie mówiąc już o czysto sportowych stratach.

Jedność Zachodu

W obronie Rosji nie staje w tej chwili nikt oprócz tak nieistotnych państw jak Białoruś, Korea Północna, Syria czy Erytrea (właśnie one zaprotestowały na forum ONZ przeciwko rezolucji potępiającej reżim Putina) lub nadzwyczaj kontrowersyjnych polityków takich jak prezydent Brazylii, Bolsonaro. Rosja pozostała sama przeciwko zjednoczonemu światu Zachodu. Owszem, ma pewnego rodzaju (chociaż mniejsze niż się spodziewano) poparcie ze strony Chin. Ale w tym wypadku nie wolno zapominać o jednym: Chiny nie są przyjacielem Rosji. Chiny nie są niczym przyjacielem. Chiny mają tylko chińskie interesy i teraz po prostu wygodnie jest im przyjąć pozycję neutralną czy nawet nieznacznie prorosyjską. Ale przecież nie tylko USA są rywalem Chin. Znacznie bliższym i w dodatku znacznie od potężnej Ameryki, słabszym rywalem jest Rosja. To wymierające państwo rosyjskie i pustoszejąca, choć nadzwyczajnie bogata, Syberia jest miejscem, w które w sposób naturalny kieruje się wzrok Chińczyków. W tej chwili system ekonomiczny Rosji jest oplątywany przez Chińczyków za pomocą przeróżnych instrumentów finansowych, a sankcje nałożone przez Zachód tylko umocnią tę lepką i gęstą już pajęczynę.

Warto zwrócić uwagę, że Niemcy – do tej pory najwierniejszy sojusznik Putina i kraj współodpowiedzialny za agresję Rosji – przedefiniowały swoją politykę (na razie przynajmniej werbalnie) w sposób tak gwałtowny, że wielu obserwatorów stwierdziło, iż jest to wręcz szokiem. Niemcy bowiem zapowiedziały rozważenie powrotu do energetyki atomowej, wycofanie się z surowcowego uzależnienia od Rosji, a także wielkie inwestycje na armię. Co ciekawe ambasador Niemiec w Polsce stwierdził publicznie i oficjalnie (w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”), że to Polska najlepiej rozpoznała zagrożenia płynące ze strony Rosji.

Zdecydowane, emocjonalne poparcie dla Ukrainy wyraził prezydent Biden, wołając nawet do Putina i jego oligarchów „idziemy po was!” Jednocześnie, zarówno Biden w swoim orędziu jak i inni przywódcy Zachodu w swoich wystąpieniach zapewniali, że żołnierze NATO nie wezmą udziału w wojnie. Jest to najzupełniej oczywiste i nikt nie spodziewał się innej decyzji. Ukraina nie należy do zachodniego systemu obronnego, a wmieszanie się NATO z interwencją wojskową na Ukrainie spowodowałoby ogromne reperkusje włącznie z zaatakowaniem państw NATO przez Rosję (co dla nas w Polsce byłoby szczególnie niekorzystne, ponieważ stalibyśmy się jednym z pierwszych celów podobnego ataku). Przy tym wszystkim jednak trzeba pamiętać, że na Ukrainę idą nieprzerwanie ogromne dostawy broni i amunicji, w tym najbardziej potrzebnej czyli ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych i przeciwpancernych. A że ta stosunkowo tania i łatwa w obsłudze broń potrafi zmienić oblicze wojny, pokazano już nie raz w światowych konfliktach.

Co dalej na wojnie?

Sytuacja na dzisiaj wygląda tak, że mamy Rosjan uderzających głową w ukraiński mur. Jednak wytrzymałość tego muru jest przedmiotem dyskusji wielu specjalistów od spraw wojskowych. Niektórzy amerykańscy generałowie przewidują, że Ukraina militarnie upadnie w ciągu kolejnych kilku dni (chociaż przyznają też, że wcześniej już się pomylili, wróżąc Kijowowi klęskę w ciągu 48 godzin od rozpoczęcia wojny), z kolei polscy generałowie tacy jak Skrzypczak czy Bieniek twierdzą, że Rosja nie jest w stanie osiągnąć swojego głównego celu czyli zdobyć Kijowa, ponieważ dobrze bronionego, przygotowanego na odparcie ataku, trzymilionowego miasta nie da się zdobyć bez wcześniejszego obrócenia go w perzynę za pomocą dywanowych nalotów lub zmasowanego ostrzału artyleryjskiego. Poza tym czy strata Kijowa miałaby naprawdę aż tak wielkie znaczenie? Oczywiście, jest to stolica, jest to historyczny symbol, jest to największe miasto i ośrodek władzy administracyjnej. Ale na wojnie nie jest tak, że kto straci stolicę ten poddaje się, mówiąc: „no dobrze, teraz to już naprawdę koniec, nie mam po co walczyć”. Ukraina jest wielkim państwem (niemal dwa razy większym od Polski), a cała jej zachodnia część jest w zasadzie nietknięta przez wojnę, wliczając w to miasto, które Ukraińcy uważają za swoją drugą stolicę czyli Lwów. Można więc sobie bez trudu wyobrazić, że Ukraińcy tracą stolicę (co oczywiście jest dla nich wielkim nieszczęściem), ale prowadzą walkę w dalszym ciągu. A Rosjanie zostają z Kijowem w ręku niemalże jak Napoleon z Moskwą, w dodatku ciągle zagrożeni atakami partyzanckimi i miejską guerillą. A żeby taką partyzantkę pokonać musieliby wprowadzić rządy wszechwładnego terroru, co z kolei tylko nakręciłoby spiralę oporu Ukraińców i wywołało kolejne sankcje Zachodu (a pula ich nie została jeszcze przecież wyczerpana). Do Ukrainy płynie też cały czas ogromna pomoc wojskowa. Nie tylko jest to broń z wielu krajów Unii, ale również ochotnicy – zarówno Ukraińcy wracający do ojczyzny, jak i żołnierze państw Zachodu pragnący zaciągnąć się do ukraińskich szeregów. Prezydent Zelenski ogłosił już zresztą powstanie międzynarodowego Legionu, mającego wspomóc ukraińską armię.

Czy grozi nam wojna jądrowa?

Oczywiście motyw oszalałego Putina, naciskającego czerwony guzik i powodującego w ten sposób odpalenie rakiet z głowicami atomowymi, jest obrazowy i publicystycznie chwytliwy. Ale w rzeczywistości rozpętanie wojny nuklearnej nie jest takie proste. Po pierwsze, kody znajdują się w rękach trzech osób w Rosji: prezydenta, ministra obrony i szefa sztabu generalnego. Po drugie ich decyzja wędruje do centrum dowodzenia, a po trzecie dopiero z centrum dowodzenia kody są wysyłane do konkretnych oficerów, którzy mogą już „wcisnąć czerwony guzik”. Jak widać procedura może zostać zatrzymana w co najmniej trzech miejscach i raczej trudno sobie wyobrazić, że Rosjanie nie zagrożeni atakiem jądrowym, sami zdecydowaliby się przeprowadzić go jako pierwsi. Przecież poza czynnikiem globalno - politycznym nigdy nie należy zapominać o czynniku ludzkim. Oficerowie też mają swoje majątki, swoje rodziny, chcieliby żyć. I jeśli ich narodowi nie grozi zagłada, jeśli nie widzą amerykańskich rakiet zmierzających w ich kierunku, to dziesięć razy się zastanowią zanim wywołają wojnę nuklearną, bo ich prezydent ma taki kaprys. A warto tu zaznaczyć, że te wywody nie opierają się tylko na teoretycznych spekulacjach, gdyż zdarzało się już w historii konfliktu Wschód – Zachód, że z powodu pomyłki w ocenie, świat znajdował się na krawędzi wojny. I wtedy właśnie trzeźwa ocena sytuacji dokonana przez oficerów niższego szczebla zapobiegała katastrofie.

A czy możliwy jest ograniczony atak nuklearny na Ukrainę? Nie za pomocą wielkiej bomby, ale jakiejś niewielkiej rakiety z głowicą taktyczną, mający nie tyle zniszczyć miasto czy anihilować armię, ale wywołać czynnik zastraszenia? Spowodować, że Ukraińcy pomyślą: no dobrze, lepiej już żyć pod rosyjskim butem niż wyparować w nuklearnej pożodze? Szczerze mówiąc nie sądzę, by do czegoś takiego doszło, ponieważ oznaczałoby to, że Rosja wykluczyła się na długie lata ze społeczności międzynarodowej ze wszystkimi tego konsekwencjami gospodarczymi i politycznymi. Nawet Niemcy i Francuzi tak zazwyczaj spolegliwi wobec Rosjan, mają swoją granicę cierpliwości i myślę, że odpalenie ładunku nuklearnego niemal pod ich bokiem, granice tej cierpliwości znacznie by przekroczyło.

Co dalej w Rosji?

Rosjanie mają skłonność do popierania swoich carów w walce z zewnętrznym, wrogim światem, nawet jeśli ci carowie wepchnęli ich wcześniej w nieszczęście i biedę. Ale nawet w Rosji odzywają się głosy sprzeciwu wobec polityki Putina. Zarówno wśród oligarchów, jak i wśród wielkomiejskiej inteligencji. Jak jednak zauważa większość ekspertów, w Rosji nie zmieni się nic, dopóki nie ruszą się wsie i małe miasteczka. A ta prowincjonalna Rosja, karmiona od wielu lat kłamliwą propagandą, święcie wierzy, że dobry Putin wysłał armię, by ratowała biedny ukraiński naród, braci-Słowian, przed garstką podłych faszystów, którzy przybijają ludzi do krzyży i na tych krzyżach ich palą (tak, tak, są Rosjanie, którzy w to naprawdę wierzą). Dlatego można w Rosji spodziewać się niepokojów czy demonstracji w większych miastach, ale na pewno nie będzie to coś co mogło by zatrząść całym imperium. O wiele bardziej prawdopodobny jest dworski przewrót, o którego możliwości piszę pod koniec tego artykułu.

Co dalej w wielkiej polityce?

Putin ma teraz tylko jedno wyjście: zawrzeć pokój z obecnym rządem Ukrainy i prezydentem Zelenskim. Ale ponieważ Zelenski o tym wie, więc Putinowi nie będzie łatwo uzyskać drogą pokojową takie korzyści, by móc je uznać za zwycięstwo. Bo załóżmy inne możliwości:

1. Putin zdobywa Kijów i powołuje rząd złożony z prorosyjskich renegatów. Efekt? Nic mu to nie daje. Żaden kraj, poza wymienionymi wcześniej, marginalnym sojusznikami Rosji, nie uzna podobnego tworu. Sankcje nadal będą obowiązywać, a na Ukrainie będzie trwała wojna.

2. Rosjanom udaje się zabić (czy to w zamachu czy w wyniku działań wojennych) prezydenta i premiera Ukrainy. Efekt? Ukraińcy mają swoich męczenników, dzięki czemu ich opór tylko przybiera na sile. Ale w sferze prawnej nie daje to Rosjanom nic, ponieważ konstytucja Ukrainy przewiduje, jak Konstytucja każdego kraju, ciągłość władzy. Po prostu po prezydencie i premierze władzę przejmie kolejny polityk i to on będzie prowadził dalszą walką z Rosjanami.

Oczywiście najlepszym wyjściem dla Putina byłoby, gdyby delegacja ukraińska zechciała zawrzeć pokój na rosyjskich warunkach. Pokój który pozwalałby Rosji wycofać się z konfliktu z podniesionym czołem i z twierdzeniem, że skoro porozumienie z legalnymi, uznawanymi przez świat, władzami Ukrainy zostało ustalone i podpisane, to Zachód nie ma już powodu, by utrzymywać sankcje. Ale jaki interes mieliby Ukraińcy, by w tak sprzyjającej im sytuacji międzynarodowej, zgodzić się na daleko idące ustępstwa? Otóż powodem takim byłaby albo zdrada rządzących w stosunku do narodu, który chce walczyć (chociaż na dzisiaj taką zdradę naprawdę ciężko sobie wyobrazić) albo realne zagrożenie jakąś niewyobrażalną katastrofą na przykład rosyjskim atakiem nuklearnym na ukraińskie miasta (co również z wielu względów ciężko sobie wyobrazić).

Putin w pułapce

Wydaje się więc, że Putin swoim pozbawionym nie tylko moralności, ale również rozumu, postępowaniem wepchnął w pułapkę zarówno siebie, jak i cały kraj. Jestem przekonany, że otoczenie prezydenta Rosji doskonale już rozumie, że Putin stał się kulą u nogi całej klasy rządzącej, że spowodował ogromne problemy oligarchów, a cały naród spycha w biedę. No i wreszcie, że obrócił przeciwko sobie światową opinię publiczną tak zdecydowanie, iż ciężko byłoby komukolwiek teraz pojąć, by to on miał doprowadzać do porządku chaos, który sam wywołał. W tej chwili większość znaczących postaci świata polityki uważa Putina za zbrodniarza wojennego i najpewniej może się on spodziewać procesu przed Trybunałem w Hadze albo chociaż prób zorganizowania tego procesu. Chodzi tutaj przede wszystkim o przypadki zabijania ludności cywilnej z powodu ostrzeliwania miast za pomocą pocisków burzących. W samym Charkowie zginęło z tego powodu kilkadziesiąt osób.

Biorąc to wszystko pod uwagę, do mojego, początkowego porównania putinowskiej Rosji ze wściekłym szczurem, należałoby dodać jeden element. Oto za plecami tego szczura, w litym murze piwnicy, inne szczury mogą wydłubać dziurę. I wychylając się z tej właśnie dziury, wyciągną swego wściekłego kompana za ogon, by zniknął rozzłoszczonym ludziom z oczu. I zaraz, szybciutko ustawią się same przed oponentami. Pomachają łapkami, powiedzą że, co złego to nie one i że najwyższy czas, by pogadać jak istoty rozumne, zawrzeć kompromis i przede wszystkim wrócić do robienia dobrych, satysfakcjonujących wszystkich interesów…

Pytanie tylko czy ludzie, którzy zyskali nad rosyjskim imperialnym szczurowiskiem tak wielką przewagę, będą na tyle głupi, by nabrać się na nieoczekiwaną uprzejmość i zrezygnować ze zwycięstwa, które jest na wyciągnięcie ręki.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także