Taras Isaienko jest z Charkowa. Z żoną Ołeną i córkami – Mileną i Dianą – mieli mieszkanie w wielkim bloku, przy stacji metra. Postsowiecki kompleks budynków w tym miejscu widziany z lotu ptaka układa się w wielkie litery CCCP. Taras prowadził tam mały spożywczy sklep. Oferował dobra z Zachodu. Ołena opiekowała się córką z niepełnosprawnością, dorabiała, wykonując manicure. Piętnastoletnia Diana uczyła się w rosyjskojęzycznej szkole średniej, a 20-letnia Milena studiowała na miejscowym uniwersytecie PR i komunikację oraz pracowała w administracji firmy IT. W jednej chwili Rosjanie zniszczyli całe ich życie. Zaczęła się wojna. Codzienne ucieczki do metra, do schronu. – Do szóstej rano tam koczowaliśmy, a potem szybko do domu, umyć się i znów to samo – wspomina Ołena.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.