Obecnie widzimy, jak europejscy mędrcy kruszeją na naszych oczach, kajając się w mediach mówiąc, że zanadto zaufali Putinowi. Dla porządku przypomnę tylko wypowiedź prezydenta Niemiec, prominentnego socjalisty, kolegi byłego kanclerza Gerharda Schroedera, który twierdził, że bliskie więzi gospodarcze z Rosją miały być sposobem na zakotwiczenie Rosji w zorientowanym
na Zachód globalnym systemie wartości i że jego poparcie dla Nord Stream 2 było oczywistym błędem. Z kolei Joschka Fisher, były minister spraw zagranicznych RFN stwierdził, że głównym błędem było przekonanie, że Rosji można ufać, co doprowadziło Niemcy do zależności, za które teraz trzeba płacić wysoką cenę.
Prezydent Francji Emmanuel Macron oskarżył natomiast nie tak dawno Putina o cynizm moralny i polityczny, ale wydzwania do niego dwa razy dziennie z nadzieją, że po cichu Putin, poprzez prorosyjskie stronnictwo we Francji sympatyzujące zarówno z nim i Le Pen, będzie mu pomagał. Inny wieloletni sojusznik Putina, premier Holandii Rutte, powiedział że Władimir Putin to totalny paranoik, ale zauważył to dopiero po tym, jak zobaczył film z Buczy, gdzie rosyjscy kaci mordowali i gwałcili kobiety i dzieci ukraińskie. Na szczyt pokory wzniósł się też architekt porozumienia w Parlamencie Europejskim między socjalistami, Zielonymi i Renew, lider EPP w PE niemiecki europoseł Manfred Weber stwierdzając, że trzeba „kończyć budowę Nord Stream 2, ale uzależnić przesyłanie nim gazu od przyszłego zachowania rosyjskich władz”. Powiedział to tuż po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych UE, które odbyło się 19 kwietnia.
Dla formalności dodam, że Niemcy w 2021 roku zapłaciły Rosji 45 mld dolarów za nośniki energii. Warto wspomnieć jeszcze o J. Borrellu, odpowiedzialnym w Komisji Europejskiej za sprawy zagraniczne, który 11 kwietnia przyznał, że Rosja prowadząc wojnę na Ukrainie powoduje głód na świecie. Wszystko to wzruszające, prawda?
Pokaz pokory liderów UE zapominających o zbrodni w Katyniu, czy zaborze państw bałtyckich oraz brak pamięci o szturmie Putina na Gruzję w 2008 r. i o aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. nie przekonuje mnie, bo w UE nie było w ostatnich latach ani minuty czasu na dyskusję o poprzednich ofiarach putinowskiej Rosji. Dopiero, kiedy była ambasador USA w Polsce powiedziała, że sekowanie Polski w PE za praworządność to sprawa rosyjskich służb, które tu w Brukseli czują się świetnie, bo mogą pracować razem z liberalną i lewicową ekipą rządzącą Unią Europejską, to część elit zrozumiała, że Rosja jest "poukładana" z państwami Zachodu. Nie mam też wątpliwości, że Putin przez długie lata badał Zachód, jak ten zachowa się na wypadek likwidacji Ukrainy. Ta jednak zrobiła baronom UE psikusa i broni się, co wywołuje tragikomiczne reakcje pogrążonych unijnych elit, myślących jak Donald Tusk, który wszędzie od tygodnia podkreśla, że był wrogiem publicznym pani Merkel i zajadłym oponentem Putina.
Na razie więc ideologiczni liderzy UE nie muszą robić wielkiej konferencji w Brukseli, żeby akceptować aneksję Ukrainy przez Rosję. Nie muszą też bać się odpowiedzialności za drastyczne błędy, które popełnili, bo honor liberałów i lewicy to głównie przysłowiowe unijne talary, które mają tu wyższą wartość niż odpowiedzialność.
Autor jest europosłem Prawa i Sprawiedliwości.