W obliczu wojny oraz napływu milionów Ukraińców Polacy wykazali się wprost niespotykaną solidarnością. Emocje udzieliły się jednak nie tylko społeczeństwu. Spontaniczny entuzjazm, który w wykonaniu obywateli napawa dumą, w przypadku polityków może już budzić niepokój.
– Jesteśmy do dyspozycji Ukrainy, jej decyzji, jej próśb, jej wniosków w tej sprawie. Jeżeli nasi ukraińscy przyjaciele będą chcieli z tego planu skorzystać, to pozostajemy do dyspozycji; podobnie jak w wypadku sojuszników. Jesteśmy tutaj sługami narodu ukraińskiego, jego próśb – mówił rzecznik MSZ Łukasz Jasina, omawiając propozycję pokojowej misji NATO na Ukrainie autorstwa Jarosława Kaczyńskiego.
Wypowiedź rzecznika MSZ była nie mniej kontrowersyjna niż omawiana przez niego koncepcja, paradoksalnie jednak ten dobór słów dobrze oddaje ducha, który zapanował w naszym kraju w ostatnich tygodniach. Analizując postawę państwa polskiego wobec wojny za naszą wschodnią granicą, faktycznie można odnieść wrażenie, że polskie elity znalazły się na usługach narodu ukraińskiego.
Pierwsi do pomocy
Kilka tygodniu temu (w „Do Rzeczy” nr 19/2022) opisywałem grupę jastrzębi – ludzi, którzy dla Ukrainy byli gotowi wplątać Polskę w konflikt z Rosją. Sprawa nie dotyczyła jedynie prawicowych intelektualistów (jak Jan Rokita czy Józef Orzeł), ale także samych polityków PiS (np. Witold Waszczykowski, były szef dyplomacji). Swoiste apogeum stanowiła zaś wypowiedź generała Waldemara Skrzypczaka, który wprost mówił o odebraniu Rosji obwodu kaliningradzkiego. Jastrzębie oraz cała spontaniczna idea „pokojowej misji” to najlepsza egzemplifikacja tego, że polskie elity zapomniały, iż w pierwszej kolejności winny kierować się bezpieczeństwem państwa polskiego, a nie ukraińskiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.