O jakże wielu rzeczach przypomina nam ekranizacja „Straconych złudzeń” Honoriusza Balzaka: o nadziejach młodości, szaleństwach miłości, okrucieństwie wielkiego świata; o tym, że klasyka broni się na ekranie, że może być w swej wymowie niesłychanie współczesna, ba! – nawet że Gerard Depardieu to wielki aktor, a nie tylko tłuściutki przyjaciel Władimira Putina.
Kurzą się na półkach tomy „Komedii ludzkiej”; nie wiem, czy w szkołach jeszcze obowiązkową lekturą jest „Ojciec Goriot”, kino XXI stulecia jednak o Balzaku pamięta. Tylko w ostatniej dekadzie trzykrotnie przenoszono na ekran „Jaszczura” (jedna z wersji powstała w Grecji). „Stracone złudzenia” w reżyserii Xaviera Giannoli pokazane zostały po raz pierwszy na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji. Recenzje były przychylne, ale nagród zdobyć się nie udało; triumfem za to zakończyła się podróż przez francuskie ekrany. Film otrzymał 15 nominacji do Cezarów, zdobywając ostatecznie siedem statuetek.
Chciałoby się powiedzieć: „Znacie tę historię”, ale pewien nie jestem, nie dostrzegam w Polsce wokół literackiej spuścizny Balzaka tak wielkiego zainteresowania jak wokół Dickensa czy Tołstoja. Na pewno odnotować trzeba pieczołowicie przygotowaną edycję wspomnianego już „Jaszczura” w serii Biblioteki Narodowej wydawnictwa Ossolineum. Zatem „Stracone złudzenia”, składające się z trzech części („Dwaj poeci”, „Wielki człowiek z prowincji w Paryżu” i „Cierpienia wynalazcy”), to centralny punkt gigantycznego fresku, jakim jest cykl „Komedia ludzka” Balzaka. Opowieść powstawała w latach 1836–1843, przy czym część pierwszą miał francuski pisarz stworzyć w ciągu ledwie trzech tygodni.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.