Jechaliśmy tam z Moguncji pociągiem. Nasz pociąg był opóźniony z powodu pożaru innego pociągu na tej trasie, jechał objazdem przez malowniczą dolinę Renu (ech, Lorelei…), a na dworzec w Kolonii, tuż obok budowanej przez setki lat katedry, wjechał dzięki opóźnieniu w idealnym momencie, tuż po tym, jak po wielu godzinach ruch kolejowy w końcu otworzyła policja. Wcześniej doszło tam bowiem do sytuacji, która wtedy w Niemczech nie budziła niczyjego zdziwienia: imigrant z Syrii wtargnął do jednego z lokali usługowych na dworcu, wyposażony w łatwopalną substancję i nóż. Wziął dwie zakładniczki, jedna z nich, mająca zaledwie 14 lat, uległa poparzeniom, drugą udało się ostatecznie odbić tylko lekko poszkodowaną. Sprawca miał krzyczeć, że jest członkiem Państwa Islamskiego. Informacje o tamtej sytuacji nietrudno znaleźć w sieci. Gdy nasz pociąg dojechał na dworzec, było już po wszystkim, ale duża część dworca była nadal zamknięta przez policję, do hotelu musieliśmy zatem iść mocno dookoła, oglądając przy okazji nocne ulice Kolonii, obficie ubogacone przedstawicielami wielu bliskowschodnich czy afrykańskich nacji.
Ta sytuacja i sposób informowania o niej przez niemieckie media stały się przedmiotem naszej szczególnej uwagi. Jeszcze w pociągu, przeglądając serwisy informacyjne, stwierdziliśmy, że w polskich mediach była już mowa o narodowości zamachowca, podczas gdy w większości niemieckich o tym milczano (choć późnym wieczorem już się to zmieniło). Następnego dnia mieliśmy spotkanie w Westdeutcher Rundfunk, którego siedziba mieści się przy Appellhofplatz, dwa kroki od katedry w Kolonii. Czyli tuż obok miejsca, gdzie w Sylwestra w 2015 r. doszło do serii napaści seksualnych, których sprawcami byli imigranci, a ofiarami – Niemki. Nic dziwnego, że był to jeden z głównych tematów, o które pytaliśmy nie tylko zresztą w WDR.