RYSZARD GROMADZKI: Czy po dziewięciu miesiącach wojny na Ukrainie można powiedzieć, że ryzyko rozlania się tego konfliktu i wciągnięcia do niego Polski rośnie?
RYSZARD CZARNECKI: Słyszę takie obawy. Rejestruję taki niepokój zarówno w głosach obywateli, jak i oświadczeniach polityków. Pytanie jednak: Czy leży to w interesie Rosji? W moim przekonaniu Rosja od dłuższego czasu pragnie przekonać Zachód, zwłaszcza USA, a także Niemcy i Francję, że absolutnie nie przekroczy granic NATO i UE i chce skoncentrować się tylko na Ukrainie. Na co gra Moskwa? Chce przez taką taktykę zmniejszyć wsparcie ze strony Zachodu dla Kijowa – skoro jest to tylko „lokalna” wojna... Sytuacja, w której wojna rozlałaby się także na państwa Europy Zachodniej, a za takie państwo należy uważać Polskę, w naturalny sposób zmusiłaby Zachód zapewne do akcji militarnej, a także do znacznie większego zaangażowania finansowego. Myślę, że nie byłoby to ani w interesie Zachodu, ani w interesie Rosji. Zwracam uwagę na histeryczne zachowanie Rosji po tym, co stało się na Lubelszczyźnie, gdy spadł ukraiński pocisk, powodując śmierć dwóch obywateli Polski. Twierdziła, że to prowokacja, że to nie oni...
Ukraińcy też idą w zaparte, twierdząc, że to nie był ich pocisk.
Strona ukraińska popełniła bardzo poważny błąd, nie potrafiąc przeprosić. Tragiczne pomyłki zdarzają się na wojnie. Myślę, że gdyby Ukraińcy przeprosili, polska opinia publiczna, która jest bardzo racjonalna, potrafiłaby zrozumieć, że ta tragedia to splot okoliczności, a nie zła wola. Pójście w zaparte przez Kijów wbrew całemu światu, wbrew Ameryce, wbrew wywiadowi amerykańskiemu i powszechnej wiedzy, mówienie „to nie nasza ręka” to wielki błąd strony ukraińskiej. Nie tylko w bilateralnych relacjach polsko-ukraińskich. Ukraińcy poprzez taką postawę zrobili Rosji prezent, dając jej asumpt do poróżniania Polaków i Ukraińców. Rozmawiałem z wieloma ludźmi z różnych środowisk, także niepolitycznych. Z ludźmi biznesu, wolnych zawodów czy nauczycielami. Wszyscy byli oburzeni tą sytuacją także dlatego, że zbiegła się ona z dwoma innymi bardzo niedobrymi faktami.
Ma pan na myśli nominację Andrija Melnyka na wiceszefa ukraińskiego MSZ? W czasie, kiedy sprawował funkcję ambasadora Ukrainy w Berlinie, dał się poznać jako negacjonista rzezi na Wołyniu.
Także to. Nominacja pana Melnyka, który – prawdę mówiąc – dość specyficznie pełnił funkcję ambasadora, to zły sygnał. Jak pamiętamy, Melnyk zaprzeczał ludobójstwu Polaków i Żydów ze strony szowinistów ukraińskich podczas drugiej wojny światowej. Jego nominacja jest swoistą prowokacją i źle wróży relacjom polsko-ukraińskim. Jest jeszcze drugi fakt, w Polsce mało znany. Mam na myśli wywiad, którego udzielił kluczowy doradca prezydenta Zełenskiego mediom zagranicznym, w którym powiedział ni stąd, ni zowąd – i to w sytuacji, gdy trwa wojna, a Ukraina jej nie przegrała w olbrzymiej mierze dzięki pomocy Polski – że w przyszłości, już po wojnie, Ukraina będzie rywalizować z Polską o bycie liderem w regionie i że – uwaga! – Ukraina tę rywalizację wygra. To dość szokujące twierdzenia, gdy polskie społeczeństwo i polskie władze stają na głowie, żeby – będąc krajem znacznie mniej zamożnym niż Niemcy i Francja – pomagać Ukraińcom. Dajemy Ukrainie uzbrojenie i amunicję na kwotę cztery razy większą niż Niemcy...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.