Dotyczy to zresztą w takim samym stopniu również Kościoła, który z osobliwą konsekwencją, można by wręcz mówić o uporze, zdaje się dążyć do samozniszczenia. Szkoda, że pod tym względem Polska nie odbiega od reszty Zachodu. Doskonałym przykładem takiego właśnie postępowania są wymyślone przed laty u nas nieszczęsne dni - najpierw judaizmu, potem islamu. W tym roku obchodzono je, jak zwykle, w ostatnich tygodniach (najpierw dzień judaizmu, potem islamu) stycznia.
Pomysł, żeby oficjalnie niejako sankcjonować i wspierać religie odrzucające najważniejsze, podstawowe fundamenty wiary katolickiej mógł się narodzić jedynie w umysłach wewnętrznie rozbitych, sceptycznych, niepewnych siebie, rozdartych. U ludzi, którzy dali się zwieść utopii dialogu. W Internecie można znaleźć opisy przebiegu niektórych spotkań - co się tyczy dnia islamu najbardziej szokujące jest mieszanie ze sobą tekstów Nowego Testamentu i Koranu. Mówiłem o tym i pisałem już wiele razy: jedynym skutkiem tej fatalnej idei jest szerzący się relatywizm i synkretyzm. Nie może być inaczej. Z roku na rok rośnie liczba katolików przekonanych, że nie ważne w co się wierzy, byle tylko wierzyć w cokolwiek. W kościelnej nowomowie mówi się o „wszystkich wierzących” - tak jakby treść wiary i autorytet, dzięki któremu jest ona możliwa, był czymś drugorzędnym, a liczył się sam akt zaufania. Zresztą, okazuje się, żenawet i to nie jest niezbędne: wystarczy być dobrym (cokolwiek by to nie znaczyło). Neomodernistyczni teologowie potrafią przecież wykazać, że jeśli ktoś nie wierzy, to wierzy, że nie wierzy, a jeśli wierzy, że nie wierzy, to taką osobę też można zaliczyć do kręgu wierzących. Cóż, sztuczki to i szarlataneria, ale wielu można w ten sposób otumanić.
Swoistym ukoronowaniem tego synkretycznego podejścia była słynna deklaracja z Abu Zabi, podpisana przez papieża Franciszka, w której to można było przeczytać, że Mądrość Boża chce istnienia różnych religii, tak jakby Bóg cieszył się ze sprzeczności. Pokazywałem wiele razy do czego prowadzą takie zasady. Nic to nie daje. Dni judaizmu i islamu jak się odbywały tak się odbywają. Absurdalne pomieszanie jak było obecne, tak jest. Dziś, zamiast komentować kolejne mgławicowe frazesy, towarzyszące uroczystościom 26. chyba Dnia Judaizmu i 23. Dnia Islamu w Kościele, postanowiłem przywołać fragment swojej książki sprzed ośmiu lat, „Dżihad i samozagłada Zachodu”. Często słyszę, że brakuje nam pozytywnych wzorców. Proszę, oto jeden z nich, pięknie przedstawiona przez Henryka Sienkiewicz postać Stasia Tarkowskiego. Takich Stasiów nam właśnie brakuje. Gdyby było ich choć trochę więcej zniknęłyby i dni judaizmu, i dni islamu i inne dni, kiedy to żeni się prawdę z błędem.
XXX
„Ileż to razy słyszałem ten protekcjonalny ton wyższości, kiedy mowa była o pisarstwie Henryka Sienkiewicza. A to czegoś nie wiedział, a to coś uprościł, a to podkolorował i upiększył. Dziwny żywot wiedzie on w polskiej tradycji. Z jednej strony doceniany i szanowany, z drugiej coraz częściej wyśmiewany. Pamiętam swoje chłopięce zauroczenie Sienkiewiczem, radosne godziny uniesienia, kiedy schowany przed wszystkimi rzucałem się na kolejne książki i łapczywie je pochłaniałem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.