Przyznałem się do tego, ale tylko z tego powodu na policji się przyznałem, bo […] ci, którzy mnie zatrzymywali, powiedzieli, że mają na mnie takie, jakie mają, dowody. I zaczęli mnie bić, żebym się do tego przyznał, że ta sprawa za długo trwa, że nie mogą odnaleźć prawdziwych sprawców, i ja muszę się do tego przyznać, bo inaczej nie wyjdę żywy z ich pokoju. I po prostu tak mnie bili, że nawet bym się przyznał, że strzelałem do papieża, nie? – tak Tomasz Komenda opowiadał po latach o tym, dlaczego przyznał się do zgwałcenia i zabicia w noc sylwestrową z 1996 na 1997 r. 15-latki Małgorzaty Kwiatkowskiej. W sprawie tzw. zbrodni miłoszyckiej policja przez trzy lata nie była w stanie ustalić podejrzanych. Przełom nastąpił po emisji reportażu telewizyjnego, po którym zadzwoniła kobieta przekonana, że jeden z portretów pamięciowych przedstawia syna sąsiadów. To był Komenda – niekarany, po szkole specjalnej, pracujący w myjni. Za kratki trafił w 2000 r. W 2004 r. mężczyznę skazano na 25 lat więzienia za zgwałcenie i zabójstwo Małgosi.
Do sprawy z Miłoszyc wrócił w 2016 r. policjant Centralnego Biura Śledczego Policji Remigiusz Korejwo.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.