Wtedy nikt nie natrafiłby w lesie pod Bydgoszczą na szczątki rosyjskiej rakiety, która upadła tam w grudniu ubiegłego roku, i PiS nie miałby na pół roku przed wyborami bodaj najcięższego wizerunkowego kryzysu w tej kadencji Żarty na bok – w istocie reperkusje sprawy mogą być znacznie poważniejsze niż jej rzeczywiste znaczenie. Tak bywa w polityce: nie to przełomowe, co naprawdę ważne i dla władzy kompromitujące, ale to, co działa na wyobraźnię wyborców. A wizja Polski kompletnie bezbronnej, pogrążonej w takim chaosie, że ruska rakieta, i to z tych, które przenoszą głowice jądrowe, wlatuje tu sobie zupełnie niezauważona, leci kawał drogi nad krajem, aż w końcu zapada w chaszczach, by pozostać tam na długie miesiące, i o tym wszystkim Polacy dowiadują się od jakichś przypadkowych grzybiarzy – działa. I budzi emocje.
O takich sprawach rozmawia się z sąsiadami i ze znajomymi, a w tych rozmowach wrak przegapionej rakiety urasta do roli symbolu „państwa z dykty”, gargantuicznego bałaganu, kompletnego nieogarnięcia władz, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa, oraz beztroski ludzi postawionych u steru. W sondażu przeprowadzonym dwa tygodnie po pierwszych informacjach o kłopotliwym
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.