Gdy relacje francusko-amerykańskie sięgnęły dna, gen. de Gaulle wyprawił z misją pojednawczą za ocean największą gwiazdę Luwru, „Giocondę”. Rychło znalazł naśladowców. Drzewiej arcydzieła podróżowały zwykle wbrew woli właścicieli. Teraz coraz trudniej zastać je w domu. To efekt coraz lepszej współpracy muzeów, a także ambicji rządów, uprawiających różnie rozumianą politykę kulturalną. W 2004 r. Berlin wabił turystów kolekcją prac czołowych artystów XX w., wypożyczoną na osiem miesięcy z nowojorskiego Museum of Modern Art. Czy „wystawa stulecia” złagodziła negatywny odbiór poczynań George’a W. Busha w Iraku? Tego nie wiemy, lecz z pewnością przypomniała niemieckim elitom, że oprócz nowoczesnych bombowców i czołgów Stany Zjednoczone dysponują również orężem innego rodzaju.
Brytyjczycy, opuszczając Unię Europejską, liczyli na zacieśnienie więzów z USA. Na razie ich nadzieje się nie spełniły. W sensie gospodarczym, bo w kulturze kolaboracja kwitnie. Jednym z jej objawów było sprowadzenie do Londynu niewielkiej, lecz najcenniejszej części kolekcji Hispanic Society Museum & Library. Status placówki, ufundowanej w 1904 r. przez zafascynowanego iberyjską i latynoską kulturą Archera M. Huntingtona, wzorowano na British Museum. Co ciekawe, milioner filantrop zakupów
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.