Przez Polskę debata o edukacji seksualnej przeszła w latach 2019 i 2020. Była to konsekwencja podpisu, który prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski złożył pod skandaliczną Deklaracją LGBT. Jej tekst był oparty na standardach Światowej Organizacji Zdrowia, które w dziedzinie edukacji seksualnej przyjmują perspektywę rewolucyjnej pedagogiki, promując aborcję, antykoncepcję, masturbację, homoseksualność, a nawet pedofilię (dzieci w wieku 12–15 lat mają być uczone „negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu”).
Podczas gdy ideologiczna lewica zażarcie broniła standardów, nierzadko referując ich treść wbrew faktom, większość Polaków nie kryła swojego oburzenia. Dzięki trzeźwej postawie społeczeństwa, wspieranej przez władze, udało się zachować pewien racjonalny status quo – z podpisania deklaracji niewiele wyniknęło. Niestety, świat nie stoi w miejscu: edukacja seksualna w krajach zachodnich przyjmuje coraz bardziej zwyrodniałe oblicze, co ma swoje odzwierciedlenie m.in. w dokumentach Unii Europejskiej. A to oznacza, że polskie szkoły bynajmniej nie są bezpieczne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.