Wtedy jednak brak wiary w skuteczność ukraińskiej ofensywy był piętnowany jako przejaw defetyzmu i tchórzostwa. Dziś sprawy się zmieniły i nawet najbardziej zaangażowani spuścili z tonu.
Od kilku tygodni, a ze szczególną mocą od kilku dni, pojawiają się nowe analizy różnych wojskowych i specjalistów, którzy wskazują, że ukraińska ofensywa nie zakończy się powodzeniem. Itak kilka dni temu jeden z włoskich generałów, Marco Bertolini, stwierdził, że „z wojskowego punktu widzenia zwycięstwo Ukrainy jest niewyobrażalne. Powinniśmy wziąć to pod uwagę i usiąść przy stole negocjacyjnym”. Według niego „cele Kijowa nie mogą zostać osiągnięte w oczekiwanej formie i w oczekiwanym terminie”. Generał zwrócił uwagę na „przewagę liczebną i skuteczność ognia” Rosji.
Tyle włoski generał, ale takich głosów jest coraz więcej. Jak podawał „The Washington Post”, powołując się na tajny raport amerykańskiego wywiadu, „Ukraina nie będzie w stanie dotrzeć do Melitopola i przeciąć tzw. mostu lądowego z Krymem”. Również brytyjski „The Times” pisze, że „podobnie jak Rosja, Ukraina w dużej mierze porzuciła śmiałe wizje rychłego triumfu”.
Zachodnie media, tak jakby ktoś przełożył im wajchę, nagle nie tylko informują o tym, że ofensywa nie przynosi efektów, lecz także piszą – jak to zrobił „New York Times” – o 150 tys. ofiar po stronie ukraińskiej, tak zabitych, jak rannych, i o ogółem pół milionie zabitych w czasie wojny. To przerażające liczby i powinny wywołać wstrząs u wszystkich zwolenników dalszej wojny.
Ciekawe, że nie wywołują.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.