Niemiecki pacjent

Dodano: 
ZDF, zdjęcie ilustracyjne
ZDF, zdjęcie ilustracyjne Źródło:Flickr / Jugendpresse Deutschland / CC BY 2.0
Jan Bogatko z Berlina | Medialna bomba wybuchła. I to w Niemczech! Manifest na rzecz reformy mediów publicznych, podpisany przez ich pracowników, to dowód na to, że dyskusja o tym, czy niemieckie media są wolne (jak chcą lewicowe organizacje) czy też nie (jak uważa coraz więcej odbiorców), dotarła po latach do właściwych adresatów: publicznych rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych.

Dzisiaj wszystko wygląda tak: ten, kto chce się dowiedzieć, jak wygląda świat z perspektywy lewicy czy zielonych, może skorzystać z licznych formatów stacji telewizyjnych ARD (uważanej na domiar wszystkiego za bardziej „lewicową”) i ZDF (niezasłużenie cieszącej się opinią bardziej „prawicowej”) i rozgłośni Deutschlandradio, opatrzonej etykietą „poważnego” radia. Ciekawości pozostałych konsumentów mediów formaty te nie zaspokoją, mimo że także oni muszą płacić obowiązkową i rygorystycznie egzekwowaną przez państwo daninę na media „publiczne”. Abonament kosztuje każde gospodarstwo domowe w Niemczech 220 euro i 32 centy rocznie.

Przesłanie „Manifestu na rzecz nowych publicznych mediów w Niemczech” posługuje się językiem powszechnie zrozumiałym. Jego sygnatariusze przypominają „oczywistą oczywistość”, mianowicie to, co wylądowało na zakurzonych półkach archiwów mediów publicznych, do których nikt już nie zagląda: że potrzebna jest „wewnętrzna wolność prasy”, a nie orientacja „na spektrum opinii większości polityczno-parlamentarnej”. Media mają służyć informacji, a nie propagandzie. Tylko tyle i aż tyle.

Oczywiście chodzi autorom manifestu wyłącznie o media publiczne.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także