Prezydent Komorowski odmówił uczestnictwa w przygotowywanej na 15 maja skromnej uroczystości uhonorowania go tytułem „Człowieka roku Gazety Wyborczej”. Zasugerował termin późniejszy. Informując o tym smutnym fakcie, p.o. Michnika Jarosław Kurski nazwał decyzje prezydenta zaskakującą i nieprzewidzianą. Widać, że redaktor Kurski nie rozumie przyczyny, dla której prezydent zachowuje się tak skromnie. Można nawet domniemywać, że i on, i inni członkowie redakcji nabrali wobec prezydenta pewnej urazy, i, nie bójmy się powiedzieć, nieartykułowanej może wprost, ale zauważalnej urazy. A co to, to nasz „Człowiek Roku” – to jakiś obciach? Wstydzi się pan prezydent nagrody? Ktoś mu naopowiadał, że mu to w oczach elektoratu zaszkodzi? Że w ogóle, wybór jego właśnie, a nie kogo innego, na człowieka roku, ma coś wspólnego z wyborami?
Co do tej ostatniej sprawy w ogóle nie ma dyskusji. Rzecz jasna, Bronisław Komorowski wyróżnił się w roku 2014 wieloma istotnymi dokonaniami, które znacząco zmieniły Polskę i świat i są tak powszechnie znane, że nie ma w ogóle powodu ich wymieniać. Wystarczy przypomnieć, że piątkową laudację na cześć laureata obiecał wygłosić sam Donald Tusk, a to mówi samo za siebie.
Nie ma też rzecz jasna mowy o żadnym obciachu czy obawie, że wyborcy nie doceniliby takiego wyróżnienia. Przeciwnie, widok Bronisława Komorowskiego – pozwólmy sobie to powiedzieć, dla przeciętnego Polaka, doceniającego złoty czas, jaki mu zawdzięcza, po prostu Naszego Bronka – laudowanego nie tylko przez prezydenta Europy, ale i przez Adama Michnika, Andrzeja Wajdę, Daniela Olbrychskiego, Agnieszkę Holland i inne dostałe, omszałe szacunkiem pokoleń autorytety, na pewno bezmiernie pokrzepiłby wizerunek skazanego na kolejny wyborczy sukces polityka. A już szczególnie rozpaliłby serca młodych wyborców, o których od kilku dni tak bardzo prezydent się troszczy.
Czemuż zatem? Bo prezydent zamierza dokonać sztuki – i jest ku temu na najlepszej drodze – przy której jego wcześniejsze ogromne zasługi zbledną. Sztuki bezprecedensowej, nigdy jeszcze nie widzianej, zaskakującej i zdumiewającej. Będąc faworytem z sięgającym 70 procent poparciem, wspieranym wysiłkiem całej państwowej i samorządowej administracji, mając całkowicie wobec siebie dyspozycyjne media i w ogóle, dysponując wszystkimi możliwymi atutami – przerżnąć wybory z kontrkandydatem, którego pół roku temu nikt nie znał, a jeśli mówił, że zna, to dlatego że mylił go z działaczem związkowym i przypadkowo takim samym nazwisku.
Po takim wyczynie będziecie mogli, drodzy redaktorzy, z czystym sercem wręczyć Bronisławowi Komorowskiemu tytuł człowieka nie tylko roku, ale nawet całego 25-lecia.