Ukraina to nie tylko OUN i UPA
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Ukraina to nie tylko OUN i UPA

Dodano: 
Flaga Ukrainy, zdjęcie ilustracyjne
Flaga Ukrainy, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP/EPA / SERGEY DOLZHENKO
Polityka historyczna Kijowa jest z polskiej perspektywy nie do przyjęcia. Z drugiej strony, świadectwem ignorancji są pojawiające się często twierdzenia, jakoby ukraińska tożsamość opierała się wyłącznie na kulcie Bandery i Szuchewycza.

Gdy w ostatnim numerze „Do Rzeczy” okładkowym tekstem był artykuł o „ukrainizacji Polski”, dostałem mnóstwo próśb o komentarz. Jedni byli oburzeni, inni chwalili nasz tygodnik. Zapowiedziałem, że napiszę tekst, w którym poruszę niektóre wątki, zawarte w rzeczonym artykule. No więc właśnie piszę. Nie będę komentować ani głównej tezy o zagrożeniu, wynikającym z ukrainizacji Polski, ani kontrowersji wokół samego autora. Interesuje mnie co innego. Coś, na co nikt nie zwrócił uwagi, a co jest moim zdaniem bardzo istotne.

Polemizować będę nie tyle z samym autorem, ile z autorytetem, na który się powołuje. Autor cytuje prof. Włodzimierza Pawluczuka, który przekonywał, że gdyby wykreślić z dziejów Ukrainy idee i działalność nacjonalistów, przede wszystkim UPA, to „kultura i historia Ukrainy nie zawiera treści, które by dawały szanse na legitymizację pełnej niepodległości tego kraju”. Bo „dziewiętnastowieczni patrioci Ukrainy” nie głosili haseł niepodległościowych. Ponadto, „nie myśleli o tym nawet Hruszewski, Wynnyczenko, przywódcy Centralnej Rady Ukrainy w 1917 r., postulując jedynie autonomię w ramach Rosji”. Prof. Pawluczuk jest socjologiem, religioznawcą, filozofem, publicystą, ale nie jest ani historykiem, ani ukrainistą. Jego teza, zacytowana na łamach „Do Rzeczy”, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Żeby to zrozumieć, wystarczy sięgnąć po kilkukrotnie wydaną „Historię Ukrainy” nieżyjącego już prof. Władysława Serczyka, historyka, wciąż prawdopodobnie najwybitniejszego znawcę dziejów ukraińskich. Esej Pawluczuka został wydany w 1998 r., książka Serczyka – w latach 1979, 1990, 2001 i 2009 r. Wydania były poprawiane i uzupełniane. Nie można więc powiedzieć, że któraś z tych książek była bardziej lub mniej aktualna.

Według Pawluczuka, w 1917 r. nikt nie myślał o powstaniu państwa ukraińskiego. Tymczasem takie państwo powstało na przełomie 1917 i 1918 r. To prawda, że Centralna Rada Ukrainy postulowała początkowo jedynie autonomię w ramach Rosji, po dojściu do władzy bolszewików jednak ogłosiła pełną niepodległość. Tak powstała Ukraińska Republika Ludowa, obejmująca centralną, południową i wschodnią część dzisiejszej Ukrainy. Analogiczny proces miał miejsce na zachodzie kraju. Tam w październiku 1918 r. Ukraińska Rada Narodowa przyjęła rezolucję o utworzeniu państwa ukraińskiego, tyle że w składzie Austro-Węgier. Ale już 1 listopada 1918 r. proklamowała całkowitą niepodległość – jako Państwo Ukraińskie. Tak powstała Zachodnioukraińska Republika Ludowa. W styczniu 1919 r. obie republiki ludowe połączyły się w jedność. Oczywiście, oba organizmy państwowe przetrwały bardzo krótko. Nie można jednak twierdzić, że nikt w tym okresie nie myślał o niepodległej państwowości, skoro taka niepodległa państwowość powstała. Rzecz jasna, można przekonywać, że to był wypadek przy pracy, że gdyby nie słabość imperiów austro-węgierskiego i rosyjskiego, to nie byłoby ani ZURL, ani URL. Tyle że podobnie można byłoby powiedzieć o niepodległości Polski. Narzuca się kontrargument: „ale przecież polskie dążenia niepodległościowe miały bogatą tradycję, a Ukraińcy chcieli tylko autonomii, niepodległość to czysty przypadek”. Problem w tym, że to nieprawda. Jak zauważał prof. Serczyk, między rewolucją lutową a powstaniem URL i ZURL, „ruch narodowy na Ukrainie wkroczył w fazę burzliwego rozwoju”. „Na wiecach i na łamach prasy toczyły się zacięte dyskusje o przyszłości ziem ukraińskich, przy czym obok autonomii wysuwano hasło proklamowania pełnej niepodległości i suwerenności państwowej. Tworzono zalążki narodowej armii, odwołując się do historycznych wzorów i historycznego nazewnictwa, zaczerpniętego głównie z kozackiej przeszłości”. W maju 1917 r. w Kijowie odbył się I Ogólnoukraiński Zjazd Wojskowy, którego delegaci uznali Centralną Radę za jedyną prawowitą władzę na Ukrainie. Zażądali też wydzielenia z armii rosyjskiej jednostek ukraińskich oraz natychmiastowego uznania przez Rosję narodowo-terytorialnej autonomii Ukrainy, udziału delegacji ukraińskiej w obradach przyszłej konferencji pokojowej, a także utworzenia odrębnych narodowych ukraińskich formacji wojskowych zarówno na froncie, jak i na zapleczu. Rosyjski Rząd Tymczasowy dostrzegł w tych działaniach zagrożenie dla integralności terytorialnej Rosji. Zakazał więc organizacji kolejnego Ogólnoukraińskiego Zjazdu Wojskowego. Centralna Rada w odpowiedzi oświadczyła, że Rząd Tymczasowy „świadomie przeciwstawia się (…) własnej, oficjalnie głoszonej zasadzie samookreślania narodów”. Zjazd i tak się odbył. Wciąż jednak Centralna Rada głosiła potrzebę istnienia Ukrainy autonomicznej, ale związanej więzami federacyjnymi z Rosją. Po zwycięskim przewrocie październikowym bolszewicy ogłosili prawo narodów do samostanowienia. Korzystając z tej okazji, Centralna Rada proklamowała powstanie Ukraińskiej Republiki Ludowej jako niezależnego państwa, ale utrzymującego federacyjne związki z Rosją. W styczniu 1918 r. poszła o krok dalej. Tym razem ogłosiła pełną niepodległość, również od Rosji. O jej utrzymanie URL walczyła z bolszewikami. W tej walce jej sojusznikami (albo raczej protektorami) byli najpierw Niemcy, potem – Polacy. Ukraina była za słaba, aby funkcjonować bez „wielkiego brata”. Polacy, jak wiadomo, pokonali w wojnie ZURL, zaś od URL, w zamian za pomoc w walce z Rosją, wynegocjowali zrzeczenie się m.in. Lwowa. Ukraińska państwowość była więc słaba, nieudolna i uzależniona od silniejszych graczy, to jednak nie sprawia, że nie istniała. Początkowo rzeczywiście jej twórcy postulowali jedynie „autonomię w ramach Rosji”, ostatecznie jednak podjęli grę o wyższą stawkę. I sromotnie przegrali.

Współczesna polityka historyczna Kijowa nie ogranicza się do OUN i UPA. Ważnym jej wątkiem jest również pamięć właśnie o URL. Czyli o pierwszym państwie ukraińskim, które istniało przez około dwóch lat. Od 1999 r. Dzień Jedności Ukrainy obchodzony jest 22 stycznia. Czyli w rocznicę zjednoczenia ZURL z URL. Dla Ukraińców jest to bardzo ważne święto. Święto, które nie ma nic wspólnego ani z UPA, ani z OUN.

Bardzo symptomatyczne są wyniki badań, opublikowanych na początku 2023 r. przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii na temat pamięci historycznej. Ukraińców zapytano o ocenę konkretnych wydarzeń, osób czy organizacji. Ale też o to, czyli w ogóle słyszeli o jakimś wydarzeniu, osobie czy organizacji. O powstaniu Chmielnickiego wie 96 proc. badanych, o utworzeniu ZSRS – 98 proc., o jego rozpadzie – 99 proc., o utworzeniu OUN – 96 proc., o walce OUN-UPA – 96 proc., o istnieniu URL oraz o „walce narodowowyzwoleńczej lat 20 XX w., w tym o wojnie z Rosją bolszewicką” – 93 proc. respondentów. Nie można więc powiedzieć, że Ukraińcy doskonale znają historię UPA, natomiast nie mają pojęcia o historii URL. Co więcej, „jednoznacznie pozytywną ocenę” działalności URL wystawiło 44 proc. badanych, zaś „walce OUN-UPA” – tylko 38 proc. – tyle samo co powstaniu Chmielnickiego. Więcej niż URL jednoznacznie pozytywnych ocen mają tylko: oddanie Krymu Ukrainie przez Chruszczowa (46 proc.), rozpad ZSRS (61 proc.) i rewolucja godności (62 proc.). Inaczej rozkładają się opinie na temat konkretnych postaci historycznych. Na temat Stepana Bandery opinię całkowicie pozytywną (52 proc.) lub raczej pozytywną (32 proc.) wyraziło aż 84 proc. respondentów. Roman Szuchewycz dostał łącznie 67 proc. takich ocen (38 proc. zdecydowanie pozytywnych i 29 proc. raczej pozytywnych). Symon Petlura natomiast niewiele mniej, bo 64 proc. (29 proc. całkowicie pozytywnych i 35 proc. raczej pozytywnych). Największą sympatią badani obdarzyli jednak innego przywódcę URL. Mychajło Hruszewski dostał aż 61 proc. ocen zdecydowanie pozytywnych i 29 proc. raczej pozytywnych.

Oczywiście, to wszystko nie znaczy, że nie istnieje na Ukrainie kult OUN i UPA. Tak, istnieje. Kolejne symboliczne upamiętnienia Bandery i Szuchewycza powstają jak grzyby po deszczu. Zbrodniarze, odpowiedzialni za ludobójstwo na Polakach, przedstawiani są dziś jako symbole walki z Rosją. Historycy i publicyści ukraińscy czynią z banderowców bohaterów podziemia antykomunistycznego, zbrodnię wołyńską zaś pokazują przez pryzmat fałszywej symetrii win ze wskazaniem na polską winę – bo obie strony się wzajemnie mordowały, ale odpowiedzialność za ten fakt ponosi jakoby antyukraińska polityka Warszawy przed wojną. Niestety, tak właśnie wygląda sytuacja nad Dnieprem. Ale nie można jednocześnie twierdzić, że współczesna ukraińska tożsamość opiera się wyłącznie na kulcie ludobójców. Nie można twierdzić, że gdyby nie banderowcy, państwo ukraińskie nie miałoby racji bytu. Taki punkt widzenia, wyrażany przez środowiska niechętne Ukrainie, paradoksalnie, służy zarówno Moskwie, jak i ukraińskim nacjonalistom. Moskwie, bo dzięki temu może ona straszyć naiwną zachodnią prawicę widmem neonazizmu. Ukraińskim nacjonalistom, bo utwierdza to ich w przekonaniu, że to oni powinni nadawać ton polityce Kijowa. Przede wszystkim jednak taki punkt widzenia jest zwyczajnie nieprawdziwy.

Po pierwsze, jak już pokazałem, choć pierwsze w dziejach ukraińskie państwo (URL) miało być w założeniu autonomiczną częścią Rosji, to jednak ogłosiło ono niepodległość, a poza tym jeszcze przed jego powstaniem zaczęły wśród ukraińskich elit kiełkować idee niepodległościowe, a poza tym ostatecznie niepodległość (bez tych „kiełków” nie byłoby żadnej państwowości – nie ma państw, które powstają zupełnym przypadkiem i bez podstaw ideowych). Po drugie, paradoksalnie częściowo rację miał Putin, mówiąc, że Ukrainę „stworzył Lenin”. Przecież najbardziej oczywistą, namacalną podstawą istnienia państwowości ukraińskiej była Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka. Oczywiście, w ramach ZSRS. Ale jednak współczesna Ukraina jest beneficjentką podziału na republiki, ustanowionego przez bolszewików. I pod tym względem swoje istnienie bardziej nawet zawdzięcza Moskwie, niż banderowcom. Lenin, tworząc republikę ukraińską, „podłożył bombę” pod integralność terytorialną Rosji, a późniejsi przywódcy ZSRS tej bomby nie rozbroili. Sam Putin więcej pretensji o istnienie „kijowskiej junty” ma do „wodza rewolucji” niż do Szuchewycza. Po trzecie, współczesne państwo ukraińskie odwołuje się nie tylko do kultu OUN-UPA. Wystarczy spojrzeć na kalendarz świąt państwowych. 22 stycznia – wspomniany powyżej Dzień Jedności. 8 maja – Dzień Zwycięstwa nad Nazizmem. 28 czerwca – Dzień Konstytucji (uchwalonej w 1996 r., za czasów postkomunisty Łeonida Kuczmy, a nie nacjonalisty Poroszenki). 24 sierpnia – Dzień Niepodległości, ustanowiony w rocznicę uchwalenia deklaracji niepodległości od ZSRS. 1 października – Dzień Obrońców i Obrończyń Ukrainy. Tu pojawia się kontrowersja, bo jest to święto o potrójnym charakterze. Po pierwsze: prawosławne święto Pokrowa. Po drugie – Dzień Kozactwa. Po trzecie: rocznica założenia UPA. Niestety, najbardziej rzuca się w oczy ten trzeci wymiar. W Dniu Obrońców środowiska nacjonalistyczne organizowały marsz ku czci UPA. Niemniej, połączenie tradycji prawosławnej, kozackiej i banderowskiej to dość charakterystyczny dla ukraińskiej tożsamości miks. Co więcej, nawet współcześni ukraińscy nacjonaliści nie ograniczają się do kultu Bandery i Szuchewycza. Po 24 lutego 2022 r. najwięcej się mówi o ruchu azowskim, który odwołuje się bardziej do spuścizny Rusi Kijowskiej i do kozactwa, niż do OUN czy UPA. Przejdźmy do kolejnych świąt. 6 grudnia Ukraińcy obchodzą Dzień Sił Zbrojnych, ustanowiony na pamiątkę utworzenia armii ukraińskiej w 1991 r. Wreszcie, 15 lipca celebrowany jest Dzień Państwowości Ukraińskiej. Nie, nie na pamiątkę rzezi wołyńskiej czy utworzenia OUN. Nie jest to też dzień urodzin Bandery, Szuchewycza ani „Kłyma Sawura”. Jest to natomiast rocznica chrztu Rusi. Prawosławnego chrztu Rusi, co warto uzmysłowić tym, którzy twierdzą, że na Ukrainie prześladowane jest dziś prawosławie. Jak wiadomo, Ruś Kijowska to wspólny korzeń narodów rosyjskiego, ukraińskiego i białoruskiego. Moskwa przed długi czas próbowała ten korzeń zmonopolizować, przekonując, że Ukraińcy to tacy gorsi Rosjanie. Kijów dopiero w ostatnich latach podjął na poważnie rękawicę. Nowe święto zostało ustanowione w 2021 r. Jego inicjatorami byli ważni ukraińscy politycy, również tacy, których znamy głównie z kultu Bandery, jak byli prezydenci Juszczenko i Poroszenko.

Reasumując, Ukraina, choć toczona przez wirus banderyzmu, nie wyrasta wyłącznie z korzeni OUN czy UPA. W interesie Polski jest walka z kultem Bandery i Szuchewycza oraz walka o ekshumacje ofiar Wołynia. Ale również w interesie Polski jest pełna wiedza o fundamentach ideologicznych czy historycznych państwa ukraińskiego. Pełna wiedza, a nie pełne ignorancji twierdzenie, że Ukraina równa się Bandera. W idealnym świecie tę wiedzę należałoby przekazywać samym Ukraińcom. Przekonywać ich, że nie muszą szukać swojej tożsamości w nacjonalizmie, skoro ukraińskość jest o wiele szersza niż banderyzm. To jednak zadanie bardzo trudne do wykonania, choć próbować trzeba. A już na pewno trzeba te fakty wbijać do głów Ukraińcom, mieszkającym, pracującym czy uczącym się w Polsce. Jeśli zamierzają u nas zostać – trzeba ich asymilować. Niezależnie jednak od tego, czy zostaną, czy wrócą, trzeba im tłumaczyć tę oczywistą prawdę – że Bandera i Szuchewycz to zbrodniarze, Wołyń był ludobójstwem, zaś Ukraina ma na tyle bogatą historię i kulturę (pisałem tu o samym państwie – bogactwo ukraińskiej kultury to temat na osobny cykl artykułów), że nie musi czcić ludobójców.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także