To kolejny/kolejna europoseł, którego ojczyzna wzywa do pełnienia największych zaszczytów, tak jak Polska wezwała dziewięć lat temu europosła Andrzeja Dudę. Po jednej kadencji prawica kierowana przez wnuka Vytautasa Landsbergisa, Gabrieliusa Landsbergisa oddaje władzę (skądinąd też był moim kolegą europosłem, ale tylko przez jedna kadencję).
Socjaliści litewscy mieli inny patent na elekcję niż ci w Bułgarii – w odbywających się tego samego dnia, czyli w ostatnią niedzielę wyborach parlamentarnych – bułgarska lewica zajęła dopiero piąte miejsce. Litewską lewicę bardziej można porównać do tej w Japonii, która też w ostatnią niedzielę (!) wygrała wybory w swoim kraju.
W niespełna trzymilionowym państwie istnieje parlament oszczędnie skrojony, bo ma tylko jedna izbę, która nazywa się – wszelkie podobieństwa są nieprzypadkowe – Sejmas. Senatu nie ma. Do Sejmasu wybrano 141 posłów, z czego pięciu Polaków: trzech z list Akcji Wyborczej Polaków na Litwie oraz po jednym z dwóch różnych list litewskich. Warto dodać, że startowało około stu Polaków, ponieważ Litwini zastosowali taki oto manewr, że starali się uzupełniać listy Polakami i przez to doprowadzić do rozbicia głosów największej mniejszości narodowej w tym kraju – czyli właśnie polskiej. Nie udało im się to do końca, ponieważ Polacy utrzymali stan posiadania w Sejmasie – trzy mandaty, co jest godne podkreślenia i najwyższego uznania.
Nowy rząd w Wilnie zapewne będzie się składać z trzech partii. Sama lewica nie porządzi, bo ma "tylko" 53 mandaty. Jedyny dylemat brzmi, czy do gabinetu Blinkeviciute wejdą liberałowie, czy odpowiednik PSL-u. Nie zmieni się na pewno polityka zagraniczna. Może natomiast nieco – na lepsze – zmienić się stosunek nowej administracji do mniejszości polskiej.
Pożyjemy, zobaczymy...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.