Jest to poniekąd zrozumiałe – ludzie ci, począwszy od 20 stycznia, przejmą stery państwa w ramach nowego rządu USA, z zadaniem realizacji polityki wytyczonej przez nowego prezydenta, który zdążył już podkreślić, że nie zamierza w kwestii personaliów popełnić błędów swej pierwszej prezydencji, kiedy dobierał polecane mu osoby, a które nie zawsze okazały się wobec niego lojalne. Po części zatem to medialne szczucie wykazuje w pierwszej mierze wartość wskazanych przez Trumpa nominatów i ich potencjalną bezkompromisowość w realizowaniu agendy Trumpa „Najpierw Ameryka!”, na przekór tzw. deep state, głębokiego państwa, czyli sieci powiązań niewybieranych przez nikogo urzędników, mediów i wszelakich koncernów, realizujących od dekad własną politykę, z oczywistymi dlań korzyściami finansowymi, z szatańską wręcz pychą rzekomej wyższości nad przeciętnym nieoświeconym Smithem, który właśnie, przy urnie wyborczej, pokazał całemu temu establishmentowi czerwoną kartkę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.