Lubię śledzić różne lewacko-postępowe portale. Doprawdy trudno czasem o lepszy kabaret, szczególnie kiedy obserwuje się, jak ich autorzy nieudolnie i nieskutecznie próbują toczyć wojnę z polskim Kościołem i katolicyzmem. I tak na jednym z największych (niech zgadną państwo którym) na początku sierpnia główną informacją dnia było to, że mieszkańcy Częstochowy nie znoszą pielgrzymów, ci bowiem nie zostawiają w mieście pieniędzy, lecz jedynie utrudniają życie. Niedługo później w tym samym miejscu przeczytałem, jakim to koszmarem jest wolny od pracy 15 sierpnia, jakie to szkody moralne, psychiczne i gospodarcze wywołuje. Oczywiście sprawca tego karygodnego ograniczenia wolności ludu lemingującego miast i ośrodków – polski katolicyzm – słusznie został napiętnowany.
Sprawa robi się poważniejsza, kiedy do natarcia przystępują poważni i uznani, tak się przynajmniej o nich mówi w mediach, publicyści. Gdyby wziąć za dobrą monetę ich wynurzenia, okazałoby się, że Polska znajduje się na granicy upadku i podporządkowania Watykanowi. Wprawdzie tu przekaz jest nieco bardziej zróżnicowany, gdyż w roli dobrego obsadza się zwykle papieża Franciszka, w roli czarnych charakterów występują kuria, Rzym, a przede wszystkim i nieodwołalnie polski episkopat. Tu krytyka zamienia się w ujadanie. Dowodem jest wywiad, jakiego niedawno udzielił „Faktom i Mitom”, pismu – jak wiadomo – programowo i radykalnie antykatolickiemu, Jacek Żakowski. Publicysta „Polityki” wprost uznał tam polskich biskupów za „neopogańską sektę”, która nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Mocno, nieprawdaż?
Takie wypowiedzi w takich miejscach wcześniej się nie zdarzały. Widzę w nich przejaw rosnącej frustracji. Rzeczywiście, polscy biskupi, inaczej niż to się zdaniem oświeconych postępowców stać powinno, ani nie zostali zglajchszaltowani, ani nie włączyli się radośnie w budowę nowego, bezobjawowego chrześcijaństwa, która tak doskonale postępuje na Zachodzie. Zamiast, tak jak ich bracia w wierze w Irlandii, we Francji i w Niemczech, wydawać mętne komunikaty, przepraszać za istnienie i umizgiwać się do liberalnych mediów, prosząc o łaskę, polscy hierarchowie wciąż uważają (przynajmniej ich większość), że katolicka tradycja narodu do czegoś zobowiązuje. Że istnieją zasady wiążące całość wspólnoty politycznej. Że mają prawo występować w imieniu Kościoła i domagać się od polityków, którzy mienią się katolikami, posłuszeństwa moralnym zasadom Kościoła.
Już całkiem nie do zniesienia jest to, że ich głos bywa słuchany i ma konsekwencje polityczne. Przecież, nie ma wątpliwości, to właśnie wojna z Kościołem doprowadziła do klęski wyborczej Bronisława Komorowskiego. Tak samo wyraźnie widać, że ogółowi Polaków podoba się pobożność nowej głowy państwa. To, że Andrzej Duda uczestniczy w ważnych uroczystościach religijnych, że publicznie okazuje szacunek władzy duchownej, że klęczy przed relikwiami świętych.
Na tle innych państw Unii Europejskiej Polska to fenomen. Oby trwał jak najdłużej, nawet jeśli przysparza tyle bólu głowy radykałom. A może nawet będzie on wzorcem dla innych, pierwszą oznaką duchowego przebudzenia dla Zachodu?