DoRzeczy: Jak Pan ocenia przyjętą przez Parlament Europejski rezolucję w sprawie obronności? Czy rzeczywiście wzmacnia ona bezpieczeństwo Europy i Polski, jak twierdzą jej zwolennicy?
Szymon Szynkowski vel Sęk: To wyjątkowy przykład manipulacji, prawdziwy majstersztyk. Mówimy o rezolucji, która wcale nie dotyczy Tarczy Wschód, lecz zupełnie innej kwestii. Co prawda, rezolucje Parlamentu Europejskiego są niewiążące i nie mają charakteru legislacyjnego, ale ich znaczenie polityczne jest istotne.
Skoro rezolucja nie dotyczy bezpośrednio Tarczy Wschód, to jakie są jej kluczowe założenia?
W tym przypadku chodzi o przekazanie szeregu kompetencji w dziedzinie obronności na rzecz instytucji europejskich, czyli Brukseli. Mówimy o tzw. białej księdze w sprawie obronności – dokumencie zawierającym postulaty dotyczące wzmocnienia europejskich zdolności obronnych. Kluczowym założeniem tej koncepcji jest autonomia Europy w tej dziedzinie, co de facto ustawia ją w konkurencji do Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Coś jeszcze?
Wśród postulatów zawartych w rezolucji znalazło się osłabienie zasady jednomyślności w unijnej polityce bezpieczeństwa i obrony, co miałoby fundamentalne konsekwencje dla Polski oraz ograniczenie możliwości zawierania kontraktów zbrojeniowych z krajami spoza Unii Europejskiej, co szczególnie szkodzi Polsce, ponieważ mamy szereg kluczowych umów ze Stanami Zjednoczonymi. W całej rezolucji wprowadzono także poprawkę dotyczącą wzmocnienia wschodniej granicy – tzw. Tarczy Wschód. Jednak ten fragment to zaledwie 1-2% całego dokumentu i na razie ma raczej charakter propagandowy niż realny. Warto przypomnieć, że już w maju 2024 roku Donald Tusk zapowiadał europejskie dofinansowanie tego projektu, ale do dziś nic takiego się nie wydarzyło.
Dobrze by było, gdyby rzeczywiście doszło do wsparcia finansowego, ale na pewno nie kosztem przekazywania Polsce kompetencji obronnych. Dlatego europosłowie Prawa i Sprawiedliwości poparli poprawkę dotyczącą wzmacniania wschodniej granicy, ale jednocześnie zagłosowali przeciwko całej rezolucji. Jej założenia są bowiem skrajnie szkodliwe – sprowadzają się do faktycznego zrzeczenia się części suwerenności w zakresie obronności. Jeśli w unijnej polityce bezpieczeństwa głos Polski miałby ważyć tyle samo co głos Portugalii, a decyzje zapadałyby większością, oznaczałoby to, że Polska mogłaby zostać przegłosowana przez kraje, które mają zupełnie inną sytuację bezpieczeństwa. Na coś takiego nie można się zgodzić.
Jest jeszcze jedno zagrożenie: budowa europejskiej armii. Donald Tusk i Lech Wałęsa otwarcie chwalą ten projekt, ale kluczowe pytania pozostają bez odpowiedzi. Kto miałby zarządzać tą armią? Skąd miałyby pochodzić środki na zakup uzbrojenia? Od kogo mielibyśmy ten sprzęt kupować?
Nie ma tu żadnych realistycznych odpowiedzi na współczesne wyzwania. Cała koncepcja opiera się na naiwnym przekonaniu, że jeśli instytucje europejskie będą działać w sposób ujednolicony, znajdą cudowne rozwiązanie na problemy związane z bezpieczeństwem. Tymczasem rzeczywistość jest inna – potrzeby państw członkowskich w tej dziedzinie są bardzo różne. Jeśli Europa rzeczywiście chce wzmacniać swoje bezpieczeństwo, powinna przede wszystkim umacniać więzi transatlantyckie, zamiast je osłabiać, inwestować w produkcję i zapasy amunicji, bo obecne deficyty są dramatyczne, oraz zwiększać wydatki na obronność do poziomu, który już teraz osiąga Polska w stosunku do swojego PKB.
Czytaj też:
Zaostrza się wojna handlowa USA z UE. Trump zapowiada 200-procentowe cłaCzytaj też:
Uchylony immunitet Błaszczaka. Ociepa: Obywatelom należy się wiedza i prawda
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.