Hiroszima, moja miłość

Hiroszima, moja miłość

Dodano: 
Sala kinowa. Zdj. ilustracyjne
Sala kinowa. Zdj. ilustracyjne Źródło: Unsplash
Rok 1969 był rokiem cudów.

Amerykanie spacerowali po Księżycu, Pelé strzelił tysięcznego gola, BBC wyemitowała pierwszy odcinek „Latającego cyrku Monty Pythona”. Na polach Woodstock pół miliona młodych ludzi słuchało muzyki i taplało się w błocie. Charles de Gaulle podał się do dymisji, John Lennon poślubił zaś Yoko Ono. To ostatnie wydarzenie najwyraźniej natchnęło autorów fabuły o niesfornym islandzkim studencie, który ni stąd, ni zowąd zatrudnił się w restauracji Nippon. Komuś innemu robota na zmywaku raczej obrzydziłaby kulturę Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz nasz bohater wchłania ją jak gąbka i wkrótce już wie, co znaczy słowo „hibakusha”.

Recenzja została opublikowana w 26/2025 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Wiesław Chełminiak
Czytaj także