Kryzys migracyjny? Rezultat. Rządy w Europie pozwalają na kolonizację
  • Grzegorz GrzymowiczAutor:Grzegorz Grzymowicz

Kryzys migracyjny? Rezultat. Rządy w Europie pozwalają na kolonizację

Dodano: 
Nielegalni imigranci płyną do Włoch
Nielegalni imigranci płyną do Włoch Źródło: PAP/EPA / ANSA/ CIRO FUSCO
Świadomość społeczna i presja na polityków, że nie możemy powielać od Europy Zachodniej otwarcia na masową migrację z regionów obcych cywilizacyjnie, rośnie. Jednym z czynników niezbędnych do skutecznej obrony, będzie przyzwyczajenie się do olewania szantaży moralnych i oswojenie z byciem wyzywanymi od "rasistów", czy "faszystów".

Żądanie od władz ochrony granic i bezpieczeństwa nie ma kompletnie nic wspólnego z rasizmem tylko dlatego, że w tym przypadku jest wyrażone wobec ludzi o innym kolorze skóry. Nie jest też faszyzujące, dyskryminujące ani radykalne, co również próbuje się takim żądaniom przypisywać. Przeciwnie – patrząc na rezultaty masowej migracji z Afryki i Bliskiego Wschodu w Europie Zachodniej, w tym spektakularną klęskę prób integracji nasprowadzanych cudzoziemców oraz drastyczny wzrost przestępczości z użyciem przemocy, poglądem i działaniem ekstremalnym byłoby naśladowanie obłędnej, destrukcyjnej i zbrodniczej polityki multi-kulti tamtejszych rządów.

Jeśli jako państwo raz otworzymy furtkę na masową legalną i nielegalną migrację, to po jakimś czasie przekonamy się, że nie możemy już skutków tej głupoty cofnąć. Podobnie jak w Niemczech, czy Francji powstanie równoległe wrogie nam społeczeństwo imigrantów, które stopniowo będzie ustanawiać tu zasady znane mu ze swoich cywilizacji i kultur. Bardzo duża część tych ludzi ma kompletnie gdzieś nasze porządki prawne, prawa człowieka w naszym rozumieniu i zasady w miarę cywilizowanego współżycia w naszych europejskich społeczeństwach. Nie ma sensu przekonywać się o tym na własnej skórze, skoro zostało to już sprawdzone, mamy w tym zakresie wiedzę i znamy doświadczenia sąsiadów zachodnich.

Niestety od kilku lat Polska jest krajem formatowanym pod masową migrację. Docelowo ma stać się miejscem do życia dla milionów subsaharyjskich Afrykanów, muzułmanów i Latynosów. A przecież Polska pozostaje krajem wyjątkowo bezpiecznym właśnie dlatego, że w przeciwieństwie do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii czy Szwecji, co do zasady nie wpuszczała migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.

To nie są żadni "uchodźcy"

Zanim odpowiemy sobie na pytanie, komu zależy na formatowaniu Polski pod masową migrację, warto przypomnieć, że w miażdżącej większości nie mamy do czynienia z uchodźcami, jak latami próbowała nam wmawiać lewica, lecz z migrantami. Uchodźca to osoba, która ucieka z danego kraju przed wojną lub poważnymi represjami politycznymi. Imigrant opuszcza swój kraj dobrowolnie, bo chce uzyskiwać gdzieś indziej wyższe zarobki bądź żyć ze świadczeń socjalnych.

Według prawa unijnego (konwencja dublińska) status uchodźcy przysługuje wyłącznie w pierwszym kraju, w którym panuje pokój. Jeśli obywatel Ukrainy ucieka do Polski z powodu wojny w swoim kraju, to w Polsce jest uchodźcą, ale już w Niemczech – gdzie może przebywać na podstawie specjalnej dyrektywy unijnej o tymczasowej ochronie – jest imigrantem. Jeśli Syryjczyk z tego samego powodu przepłynie Morzem Śródziemnym do Grecji czy Włoch, to jest uchodźcą, ma prawo złożyć tam wniosek o azyl. Gdy natomiast ten sam Syryjczyk dostanie się do Niemiec czy Polski, jest nielegalnym migrantem.

Islamizacja na własne życzenie

Mądra migracja może skutkować czymś pozytywnym wyłącznie kiedy odbywa się w ramach tej samej cywilizacji. Jeśli zaś wpuszczamy do siebie miliony wyznawców islamu – religii, która nie toleruje konkurencji, to sukcesywnie przemieniają oni nasze terytorium na swoją modłę. Choć wielu muzułmanów to tolerancyjni, pokojowi ludzie, w skali milionów eksperyment z ich integracją zakończył się w Europe Zachodniej katastrofą. Przypomnijmy za wybitnym znawcą nauki o cywilizacji Feliksem Konecznym, że każda cywilizacja dopóki jest żywotna, póki nie zamiera, dąży do ekspansji. Dlatego gdy dwie żywotne cywilizacje znajdą się na tym samym terenie, to zaczynają ze sobą walczyć. Przy licznych pochodach i zachodzeniu jednej cywilizacji na drugą, oczywiście wpływają one wzajemnie na siebie, ale nigdy nie stworzą syntezy cywilizacji. Prędzej czy później, zwycięży silniejsza.

Muzułmanie konsekwentnie próbują opanowywać regiony zamieszkałe przez niewiernych. Tylko oni zawsze tacy byli, a to my jako Europa się zmieniliśmy. Nie tylko postanowiliśmy, że nie będziemy się bronić, ale co gorsze – zrezygnowaliśmy z dawnych europejskich zasad. Tymczasem propaganda przeorała ludzi bujdami o islamskiej "religii pokoju", "ubogaceniu kulturowym" i multi-kulti tak silnie, że wielu naprawdę w to uwierzyło. Skoro Europejczycy przestali na poważnie traktować swoją cywilizację, islam stopniowo ustanawia własne porządki bez potrzeby stosowania metody zbrojnej. Jeśli nie zaczniemy się na poważnie bronić, to w dalszej przyszłości muzułmanie po prostu przegłosują Europejczyków i ustanowią szariat w demokratycznej procedurze. Islamiści już teraz przejmują władzę np. w wielu samorządach lokalnych Wielkiej Brytanii. Zresztą, w Londynie biali Brytyjczycy stanowią już mniejszość. Ok. roku 2050 będą mniejszością we własnym kraju. Dzieje się tak właśnie dlatego, że podczas gdy cywilizacja islamska wciąż jest żywotna, nasza – zachodnia, znajduje się obecnie w stanie zamierania.

Narzędzie oligarchii do rozłupywania tradycyjnej Europy

Komu jeszcze zależy na tym, żeby Polska dołączyła do grona krajów otwartych na masową migrację? Największą sprawczość w kształtowaniu polityki migracyjnej ma rządząca w zachodniej Europie lewica. W węższym rozumieniu to tamtejsze oligarchie, a w szerszym cała formacja polityczno-kulturowa określana niekiedy jako lewica postmodernistyczna czy neomarksistowska. W ich koncepcji Afrykanie i Arabowie mają napływać milionami i rozwijać typ nowego Europejczyka. Wynika to z nadrzędnej idei współczesnej lewicy rozmontowania tradycyjnej Europy, ponieważ jej uznawane za konserwatywne instytucje i zasady są dla niej nie do zniesienia. Dlatego geograficznie imigranci dobierani są z miejsc o dużym potencjale wrogości do Europejczyków. Idealnym kryterium jest m.in. wyznawanie przez nich islamu, bo wiadomo wówczas, że będą oni zwalczać Chrześcijan. Chętnie sprowadza się też migrantów z byłych europejskich kolonii. Systemowo nie ściąga się natomiast np. Azjatów z państw o wysokiej kulturze pracy i łatwości integracyjnej jak np. Wietnam czy Singapur. Ponadto sprowadzanie migrantów krótkoterminowo jest korzystne dla partii lewicowych. Te, nie oglądając się na dalekosiężne konsekwencje, słusznie rozpoznają, że – przynajmniej do czasu kiedy imigranci sami zorganizują się politycznie – ci z przyznanymi prawami wyborczymi, mogą zasilić ich elektoraty.

Otwarcie na masową migrację wciąż niestety pozostaje wolą Komisji Europejskiej, czyli najważniejszego organu Unii Europejskiej, który, mimo że nie pochodzi nawet z demokratycznych wyborów, to na obecnym etapie zachowuje się jak samozwańczy rząd kontynentu. Komisja stopniowo realizuje program odbierania kompetencji rządom narodowym i centralizacji Europy, zatem nie życzy sobie, aby w państwach członkowskich centralno-wschodniej Unii obowiązywały standardy i zasady inne, niż w jej najważniejszych państwach – Niemczech i Francji. To jeden z powodów tak zaciekłej nienawiści brukselskiego establishmentu do premiera Viktora Orbana i wrzucania wszystkich ugrupowań przeciwnych zmasowanej migracji do worka "skrajnej prawicy", mimo że nie ma w ich stanowisku niczego skrajnego. Kiedy w 2015 roku Orban obronił granice Unii Europejskiej, nie przepuszczając tłumów migrantów przez Węgry, wpuściły ich Austria i Niemcy, a kanclerz Angela Merkel ogłosiła słynną, zbrodniczą, jak się okazało politykę "herzlich willkomme".

Orban do dziś pozostaje wierny słowom, które wtedy wypowiedział: "wszystkie państwa mają prawo decydować, czy chcą mieć dużą liczbę muzułmanów u siebie. My nie chcemy i mamy prawo podjąć taką decyzję. Nie podobają nam się konsekwencje istnienia dużych muzułmańskich społeczności, jakie widzimy w innych krajach". Imigrantów tamtej fali chciała natomiast wpuścić do Polski ówczesna premier Ewa Kopacz, jednak wkrótce PO przegrała wybory.

Pakt migracyjny

Wyrazem tego, że na poziomie unijnym polityka ściągania do Europy młodych mężczyzn z Afryki i Bliskiego Wschodu jest i ma być kontynuowana, jest tzw. pakt migracyjny UE, który ma wejść w życie w połowie 2026 roku. Pakt migracyjny zawiera wprawdzie zmiany w procedurach azylowych, w tym ułatwienie deportacji, ale jego istotą jest, żeby europejskie państwa, które do tej pory nie wpuszczały nielegalnych imigrantów na swoje terytorium i tak musiały zacząć to robić. Chodzi o to, by przerzucić na te państwa część problemów tych krajów, których władze nawpuszczały migrantów. Komisja Europejska nazywa to orwellowskim określeniem "obowiązkowa solidarność".

Komisja Europejska będzie wyznaczać kwoty – to terminologia stosowana w Brukseli – jakie mają być przyjęte, przy czym pakt migracyjny zakłada, że Komisja może w sytuacji kryzysowej zwiększyć stałe kwoty. Władze państw członkowskich mają mieć wybór między relokacją Afrykanów i Azjatów ubiegających się o azyl a zapłaceniem przez podatników tych państw kary – prawdopodobnie 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego nielegalnego intruza.

Premier Tusk kilkukrotnie zapewnił, że Polska nie przyjmie żadnych migrantów w ramach paktu migracyjnego. Słowom szefa rządu nie dają wiary Konfederacja i PiS. Tym bardziej że unijny komisarz ds. wewnętrznych i migracji Magnus Brunner zapowiedział, że Polska nie będzie zwolniona z obowiązku przyjmowania nielegalnych imigrantów z powodu udzielenia na masową skalę pomocy uchodźcom z Ukrainy. Zdaniem prof. Tomasza Grosse mechanizm relokacji został wymyślony m.in. właśnie po to, żeby Niemcy mogły pozbyć się części niechcianych już migrantów, odsyłając ich do Polski.

Mit o rynku pracy

Kolejną grupą, która widzi Polskę jako kraj masowej migracji, jest część środowiska pracodawców. W Europie tak się właśnie zaczęło – mieli być zintegrowani ze społeczeństwem tani pracownicy, wyszły w dużej mierze wielodzietne rodziny, które siedzą na socjalu i śmieją się twarz ludziom zmuszonym przez władze do ich utrzymywania. Mimo to wśród części zachodnich elit wciąż panuje przekonanie, że im więcej migrantów, tym lepiej dla rynku pracy w Unii. W rzeczywistości chodzi o to, że imigrantom można zapłacić mniej, niż Europejczykom. Część polityków ulega naciskom bądź jest opłacana przez wielki biznes, by zasiedlać kontynent przybyszami.

Niestety także w Polsce coraz częściej słyszymy, że pracodawcy – często zagraniczni – zwalniają Polaków, żeby zrobić miejsce dla obcokrajowców. W niektórych zakładach zmieniane są już języki robocze pracy, a jacyś Pakistańczycy powolutku wprowadzają w nich swoje porządki.

Przykładowo Kolumbijczyk, który niedawno zamordował nożem Polaka w Nowem, był pracownikiem niemieckiego zakładu mięsnego. Jak dowiedzieli się działacze Konfederacji, firma ta dostaje dotacje z pieniędzy polskich podatników, nie płaci w Polsce podatków, a zyski kieruje do Niemiec.

Do wypierania klasy średniej z rynku, by zrobić miejsce migrantom, dochodzi także znana m.in. z Europy i USA kwestia lokatorska. Duzi gracze skupują mieszkania i upychają po kilku migrantów w jednym pokoju, co automatycznie pozwala podnieść czynsz na wyższy, niż zapłaciłby polski pracownik, czy student chcący mieszkać w normalnych warunkach.

Wydalanie z Niemiec do Polski

Jak wiadomo, imigranci napływają z kilku kierunków. Nie są tematem tego tekstu uchodźcy i imigranci z Ukrainy – to osobny temat. Ale skoro granica polsko-ukraińska jest otwarta jak drzwi do stodoły, to przedostają się przez nią także rozmaici nieprzyjemni przybysze z Azji. Kierunek białoruski ze względu na operację hybrydową tamtejszych władz i agresję intruzów jest oczywiście najlepiej zabezpieczony. Kontrole graniczne były na granicy ze Słowacją. Problem narasta obecnie szczególnie na granicy zachodniej. Od 7 lipca, pod presją społeczną, rząd wprowadził wyrywkowe kontrole na granicach z Niemcami i Litwą. Jednocześnie zabrania obrońcom granicy z oddolnych ruchów obywatelskich używania dronów, fotografowania i filmowania przejść granicznych, mimo że – a może właśnie dlatego – dzięki tym nagraniom można było potwierdzić, że niemieckie służby wwożą do nas migrantów. Ochotnicy mogliby zatem pomóc polskim strażnikom granicznym, ale rząd z jakiegoś powodu tego nie chce. Zamiast pojawiło się niestety straszenie, zarzuty o rasizm, bicie kobiet i wyzywanie od "bojówkarzy".

Przerzut imigrantów z Niemiec do Polski odbywa się w trybie tzw. zawracania na granicy (zurückweisen).

Ogólnie są trzy tryby: readmisja pełnauproszczona, procedura dublińska (regulowana rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady) i właśnie tzw. zawrócenie na granicy. Polskie władze rzeczywiście skutecznie ograniczyły liczbę cofanych migrantów, ale w procedurach readmisji i dublińskiej. Rzecz jednak w tym, że Niemcy szeroko wykorzystują "zawrócenie na granicy", ponieważ w przeciwieństwie do dwóch pozostałych trybów nie wymaga on przedstawienia dokumentacji – udowodnienia, że imigrant naprawdę usiłował dostać się do Niemiec z Polski.

"Zawróconych" 13 tysięcy

Tak więc zgodnie z przewidywaniami przerzut w trybie "zawrócenia na granicy" ruszył na dobre po wyborach prezydenckich w Polsce. Wcześniej Berlin nie chciał szkodzić kandydatowi obozu rządzącego. Skąd polska Straż Graniczna wie, że dany imigrant został "zawrócony" na granicy, próbując przedostać się z Polski do Niemiec? Bo niemiecka policja tak mówi. Polski rząd kazał bowiem Straży Granicznej działać na zasadzie "zaufania do strony niemieckiej". Na początku – teraz zaczyna się to zmieniać –wpuszczano więc każdego, kogo przywiezie Bundespolizei i oświadczy, że został zatrzymany w związku z próbą nielegalnego przekroczenia granicy.

Według danych służb niemieckich w ramach zurückweisen na stronę polską w 2024 roku "cofnięto" 9,4 tys. osób, przy czym ok. połowa to Ukraińcy. (Naprawdę? Jak to możliwe? Uchodźcy wojenni z Ukrainy tymczasowo mają prawo przemieszczać się po całej UE). W pierwszej połowie 2025 r. Niemcy "zawróciły" do nas ponad 3,2 tysiąca osób. Ponownie twierdzą, że ok. połowa to obywatele ukraińscy. Są to liczby bardzo niepokojące, ale należy mieć na uwadze, że strona niemiecka ma interes w zaniżaniu danych, ponieważ z uwagi na żądania własnego społeczeństwa, potrzebuje wydalić do krajów ościennych jak najwięcej migrantów. Oprócz Polski sporo pchają do Holandii i Szwajcarii.

Krzysztof Bosak słusznie wskazuje, że kontrole na granicy z Niemcami powinny być dokładne i zostać na stałe, dlatego że presja migracyjna na Polskę nie zniknie. Ponadto potrzebujemy pilnie uzupełnić kadry (SG ma ok. 2.300 wakatów), ponieważ po stronie niemieckiej operuje kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy. Aby to osiągnąć rząd musi m.in. wreszcie porzucić przynajmniej część kompletnie niepotrzebnych wydatków – przede wszystkim socjalnych i koniecznie zagwarantować służbom mundurowym wyższe zarobki.

Intruzi kolonizują nasz kontynent

Dla Polski nie jest za późno. Niemcy podobnie jak Francuzi, Hiszpanie, Holendrzy, Belgowie czy Anglicy przestali być bezpieczni we własnych krajach. Trwa to od dłuższego czasu, ale dyktat poprawności politycznej nie pozwala o tym mówić. To właśnie w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie powieści "Rok 1984", władze idą w kierunku ustroju totalitarnego, w którym za niewłaściwe wpisy w internecie na temat masowej migracji można trafić do więzienia za "mowę nienawiści", o "lżejszych" represjach jak utrata pracy nie wspominając. Wolność słowa została w tym zakresie zniesiona, a władze zastraszają własne społeczeństwo, tak aby bało się wyrażać swój sprzeciw. Piętnują za "rasizm" ludzi, którzy domagają się jedynie zakończenia tej szaleńczej polityki, bo chcą bezpieczeństwa dla siebie i swoich rodzin.

Jedną z najgorszych w Europie była sprawa zorganizowanego, wieloletniego procederu gwałcenia nieletnich dziewcząt przez pakistańskie gangi w Rotherham i innych miastach Wielkiej Brytanii. Miejscowe władze i policja maskowały ją i kryły Pakistańczyków ze strachu przed byciem oskarżonymi o rasizm. Sprawa została nagłośniona w 2014 r., a na szerszą skalę dopiero w 2025 r., przez Elona Muska.

W Niemczech ataki nożowników, gwałty, pobicia, włamania, podpalenia, uliczne rozróby, walki gangów na ulicach są na porządku dziennym, ale w mediach przez lata obowiązywała ścisła cenzura. Kto chciał zachować pracę musiał milczeć nt. przestępczości afrykańskich i arabskich migrantów. Z czasem media zaczęły informować o części zdarzeń, bo skala problemu jest tak gigantyczna, że nie da się tego dłużej ukrywać. Wydalanie migrantów do sąsiadów jest pokłosiem żądań społeczeństwa wobec władzy, żeby wreszcie zaczęła z tym problemem robić. W niedawnym sondażu 30 proc. pytanych Niemców wskazało, że oni, ich przyjaciele bądź rodzina, padli ofiarą przestępstwa. 38 proc. wyraziło obawę, że padnie ofiarą przestępstwa w przestrzeni publicznej.

Obecnie w Niemczech ponad 25 procent ludności stanowią imigranci. Szacuje się, że jeśli nasi sąsiedzi nie zmienią polityki, to do 2050 roku etnicznych Niemców będzie w Niemczech ok. 50 procent. Imigranci zasiedlają głównie duże miasta. Tam będzie ich 80 procent. Zdecydowana większość młodych nowych "Niemców" będzie pochodzić z migracji.

Nie broni się też upadająca Francja. Jeśli w przyszłości zmieniona zostanie destrukcyjna władza (co skutecznie uniemożliwia ordynacja wyborcza) i tamtejszy rząd wreszcie przeciwstawi się muzułmanizacji i afrykanizacji, to dojdzie do konfrontacji siłowej. Francja jest w tak opłakanym położeniu, że mogłyby ją uratować jedynie masowe deportacje z wykorzystaniem sił zbrojnych, co jeden z francuskich generałów diagnozował już wiele lat temu.

We Francji sympatycy lewicy też mają już dość

Z przeprowadzonego w maju sondażu wynika, że z powodu działalności imigranckich gangów 76 proc. Francuzów opowiada się za wysłaniem wojska do problematycznych dzielnic francuskich miast. Chce tego 80 proc. pytanych w ankiecie kobiet. Co znamienne, pogląd ten podziela nawet większość wyborców skrajnej lewicy – przez lata nastawionej proimigracyjnie. W innym sondażu 48 procent pytanych opowiedziało się za zerową imigracją, w tym za całkowitym wstrzymaniem imigracji legalnej. Tymczasem sąd pod kuriozalnym pretekstem zabronił Marine Le Pen startu w wyborach na prezydenta w 2027 roku. Liderka Zjednoczenie Narodowego – najsilniejszej partii we Francji i zarazem prowadząca w sondażach polityk chce mocno przeciwstawić się masowej migracji. Jest to jeden z wielu powodów zwalczania jej metodami niedemokratycznymi przez rządzące układy.

Polska musi mieć na uwadze, że przy bardzo głupiej polityce, problem migracyjny narasta w błyskawicznym tempie. Przykładowo w 1991 roku w Hiszpanii populacja urodzonych za granicą stanowiła mniej niż 1 procent. W 2025 roku jest to 20 procent.

Niezgoda na masową migrację – nie rasizm, tylko normalność

Codzienna pospolita przestępczość imigrantów znana z Zachodu jest u nas w fazie początkowej, chociaż narasta bardzo szybko. Co oczywiste dziennikarze Uśmiechniętej Polski nie kwapią się, by informować o tym swoich widzów poza najbardziej dramatycznymi przypadkami, jak zabójstwo Klaudii w Toruniu przez Wenezuelczyka Yomeykerta R.-S. Przestępczość ta ma oczywiście skalę nieporównywalną z Zachodem, bo mamy nieporównywalnie mniej migrantów z państw islamu i Afryki. Przykładowo, wg. danych ONZ dotyczących liczby gwałtów na 100 tysięcy mieszkańców w Wielkiej Brytanii jest to 117,3, w Szwecji 84,4, we Francji 62,7, a w Polsce 1,3.

Po wszelkich badaniach sondażowych widać wyraźnie, że Polacy w zdecydowanej większości chcą być mądrzy przed szkodą, ale w tej sprawie potrzeba więcej – mianowicie gigantycznej presji społecznej na rządzących, bo problem ze zdecydowanym przeciwstawieniem się migracji wynika z braku tzw. woli politycznej władzy. Ludzie, którzy tworzą rząd są poddani ogromnej presji globalistów, jednak w żadnej mierze nie zwalnia ich to z obowiązku niedopuszczenia do zasiedlenia Polski masami Afrykanów i Arabów.

Musimy mieć mądrą politykę migracyjną. Wpuszczać tylko kontrolowaną ilość migrantów potrzebną do pracy. Naturalne dla nas narodowości to Ukraińcy i Białorusini, których powinniśmy jednak dobrze sprawdzać. W przyszłości prawdopodobnie ruszy do nas część Europejczyków z Zachodu. Żaden cudzoziemiec nie może żyć w Polsce z zasiłków socjalnych i być w uprzywilejowanej sytuacji prawnej względem Polaków, co ma miejsce obecnie. Imigranci spoza Unii Europejskiej powinni mieć pozwolenie na wjazd absolutnie wyjątkowo z bardzo poważnym uzasadnieniem i w niewielkich ilościach, bez oglądania się przez władze na wymogi politycznej poprawności i decyzje Komisji Europejskiej. Muzułmanie w ogóle powinni przestać być wpuszczani do Polski.

Społeczeństwo ma prawo domagać się od władzy wszelkich skutecznych działań, aby powstrzymać migrantów na granicach i wyrzucić z kraju tych, którzy są tu nielegalnie bądź sprawiają problemy. Administracja prezydenta Trumpa pokazuje, że z nielegalnymi imigrantami i wewnętrzną dywersją można sobie poradzić, jeśli się chce. Największa w historii USA operacja deportacji nielegalnych cudzoziemców do krajów ich pochodzenia to olbrzymie, kosztowe przedsięwzięcie, które potrwa wiele lat, ale jest realizowane. Społeczeństwo amerykańskie pokazało, że jest silne, wybierając Trumpa m.in. po to, aby zawrócił kraj z obłąkańczej drogi i to się dzieje. Gdyby Trump i jego ludzie ulegali szantażom moralnym i dawali sobie wmawiać, że są "rasistami", nic by z powrotu do normalności nie było.

Innym bliższym nam geograficznie przykładem mądrej w ostatnich latach polityki migracyjnej jest Dania, gdzie bzdury o społeczeństwie multi-kulti odrzuciła właściwie cała klasa polityczna.

Czytaj też:
Dania: Migracja net zero


Dołącz do akcjonariuszy Do Rzeczy S.A.
Roczna subskrypcja gratis.
Szczegóły: platforma.dminc.pl


Czytaj także