Politycy rządzącej partii zachowują się w sprawie należnych Polsce reparacji od Niemiec skandalicznie. Na wyścigi starają się spychać sprawę na margines, drwią z niej lub wprost bronią stanowiska Berlina. Ta mentalna germanizacja osłabia racje Polski. Walka o reparacje nie będzie prosta, ale jest uzasadniona i warta poświęconego czasu.
Na początek wyjaśnię, co oznacza pojęcie reparacji, bo nawet w tym punkcie sprawę wielokrotnie wyśmiewano. O ironio, głównie na poziomie kierownictwa polskiego MSZ. Rządowi PiS zarzucano, że występując w 2023 r. do Niemiec, domagał się „rekompensaty” za szkody wyrządzone w czasie drugiej wojny światowej zamiast reparacji.
Dziś słowo „reparacje” używane w stosunku do Niemiec to skrót myślowy. To pojęcie przeniesione do polityki z prawa międzynarodowego, gdzie stosuje się je powszechnie jako synonim ogólnego obowiązku naprawienia szkody (zob. Draft Articles on Responsibility of States for Internationally Wrongful Acts). A w przypadku wojny obowiązek ten nie spadł z nieba. Jest oczywisty i stanowi konsekwencję dawnej zasady płacenia przez przegranego trybutu na rzecz zwycięzcy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
