• Filip MemchesAutor:Filip Memches

Nie tylko Miller

Dodano: 
Od lewej: Andrej Babiš i Robert Fico podczas posiedzenia Rady Europejskiej w Brukseli
Od lewej: Andrej Babiš i Robert Fico podczas posiedzenia Rady Europejskiej w Brukseli Źródło: PAP/EPA / OLIVIER HOSLET
Przebieg zmian, które przeorały dawnych komunistów w byłych państwach bloku wschodniego, zależał od lokalnych uwarunkowań. Nie stała za nimi jakaś jedna uniwersalna ideologia. Tej bowiem w tym przypadku nie było i nie ma.

Leszek Miller wymyka się podziałom politycznym w Polsce i nieraz wprawia w konsternację uczestników czy obserwatorów polskiej debaty publicznej. Z jednej strony, od roku 2023 przy różnych okazjach wyrażał poparcie dla Donalda Tuska (a nawet mówił, że jego rząd jest niedostatecznie stanowczy w zwalczaniu PiS), z drugiej – formułuje opinie, które nie mieszczą się w dyskursie obozu lewicowo liberalnego. Tak jest wtedy, gdy opowiada się za asertywną polityką Polski wobec Ukrainy, sugerując, że Ukraińcom jako ofiarom napaści Rosji nie należy się żadne traktowanie na specjalnych warunkach. Ponadto Miller chwali pokojowe inicjatywy Donalda Trumpa, które polscy progresiści uważają za przejawy postawy kapitulanckiej w stosunku do Kremla. Wreszcie były premier Polski – wbrew, narzucanej społeczeństwom Zachodu przez środowiska lewicowe, politycznej poprawności – oznajmia, że płcie są tylko dwie.

A przecież Miller nie zadeklarował zmiany poglądów. Tymczasem jeszcze nie dawno, bo w latach 2019–2024, zasiadał w Parlamencie Europejskim jako deputowany frakcji socjaldemokratycznej. Można powiedzieć, że nie wyrzekł się swoich politycznych korzeni, czyli tego, że był długo w Polsce przywódcą socjaldemokratów. Ich proweniencja sięga zaś bądź co bądź PRL. Wywodzą się z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – ugrupowania, którego Miller był prominentnym politykiem. I tu dochodzimy do kwestii tego, w co się tak naprawdę przekształcały formacje komunistyczne w państwach dawnego bloku wschodniego.

W Polsce i na Węgrzech po roku 1989 drogi komunistów były zbieżne. Przedzierzgnąwszy się w socjaldemokratów, i jedni, i drudzy postanowili przyciągnąć wyborców brutalnie dotkniętych skutkami reform kapitalistycznych. Ci zaś oczekiwali od państwa bezpieczeństwa socjalnego i byli podatni na hasła, w których pobrzmiewała nostalgia za czasami realnego socjalizmu. Jednocześnie – co jest bardzo istotne – polscy i węgierscy towarzysze skonstatowali, że Zachód wygrał zimną wojnę dlatego, że górował nad blokiem wschodnim rozwiązaniami polityczno--ekonomicznymi. Dlatego, gdy rządzili w nowych warunkach, nie bacząc na swoje propagandowe umizgi do ludzi rozczarowanych transformacją ustrojową, kontynuowali reformy kapitalistyczne, a zdarza ło się nawet, że je intensyfikowali (czego przykładem może być wprowadzenie na początku XXI w. przez gabinet Millera po datku liniowego dla samozatrudnionych).

Respekt dla konserwatyzmu obyczajowego

Tym, co w Polsce i na Węgrzech wyróżniało socjaldemokratów – czy raczej postkomunistów – od prawicy, było przede wszystkim stanowisko w sprawach kulturowych. Dokonano wyboru lewicowości „cywilizowanej” na modłę zachodnioeuropejską. Sojusz Lewicy Demokratycznej i Węgierska Partia Socjalistyczna z jednej strony odrzuciły model „dyktatury proletariatu” i gospodarki centralnie planowanej, z drugiej zaś postawiły na emancypację grup społecznych występujących przeciw konserwatywnej części społeczeństwa. Jak wiadomo, walka SLD o prawo do aborcji, przywileje dla mniejszości seksualnych, ograniczenie wpływu Kościoła katolickiego na Polaków torowała tej partii drogę na europejskie salony po lityczne.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także