Na polskim YouTube rośnie popularność kanałów podróżniczych. Ich autorzy zbierają dziesiątki, a nawet setki tysięcy wyświetleń, polubień, subskrypcji. Często odwiedzają kraje tyle fascynujące czy tajemnicze, ile niebezpieczne. Widzowie nie chcą przecież oglądać nudnych pocztówek z wakacji, tylko mrożącą krew w żyłach przygodę. Stąd też trudno się dziwić, że ich uwagę przyciągnął kraj, toczący u naszych granic wojnę. Tylko który? Tak się składa, że nie Ukraina, tylko Rosja. Wybór zrozumiały z kilku względów. Po pierwsze, bomby częściej spadają na Ukrainę, więc dla kogoś, kto nie musi się bać kremlowskich służb (bo nie krytykował publicznie Putina ani jego polityki), bezpieczniejszą opcją wydaje się Rosja. Po drugie, sytuacja nad Dnieprem jest ciągle opisywana w mediach, polskich dziennikarzy jest tam pełno, więc opowiadanie o podróży do Kijowa jest jak odkrywanie Ameryki. Po trzecie, wzrost nastrojów antyukraińskich sprawia, że aby nie zawieść widzów, należałoby nakręcić film demaskatorski, a podróżnicy wolą pokazywać niebezpieczny świat z bezpiecznej odległości, niż celowo pchać się w kłopoty i np. spacerując po ulicach Odessy, głośno narzekać na jej mieszkańców.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.

