Czy można być "zbyt" maryjnym?

Czy można być "zbyt" maryjnym?

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
Poniżej publikujemy fragment z książki „Opcja Maryi” Carrie Gress, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit. Tygodnik "Do Rzeczy" objął książkę patronatem medialnym.

Był taki moment – pisał Karol Wojtyła – kiedy nawet poniekąd zakwestionowałem swoją pobożność maryjną, uważając, że posiada ona w sposób przesadny pierwszeństwo przed nabożeństwem do samego Chrystusa”. Przyszły papież jasno wskazuje, że wielu chrześcijan przeżywa coś w rodzaju wewnętrznej walki w kwestii tego, jak dużo czy jak mało czci należy okazywać Maryi. W jedną skrajność wpadają ci, którzy nadają swojej pobożności maryjnej kształt przypominający kult bogini, zaniedbując całkowicie Jej Syna i przypisując Jej bardziej „duchowy” charakter. Przeciwną zaś skrajność wybierają ci, którzy całkowicie odrzucają Maryję, postrzegając Ją tylko jako jedną z kilku postaci ze sceny Narodzenia. Powody powstania takiego „przeciągania liny” tłumaczy w książce „Opcja Maryi” Carrie Gress.

Zniekształcenia pobożności maryjnej

Nie ma wątpliwości, że kult bogiń jest czymś rzeczywistym (chociaż boginie w rzeczywistości nie istnieją) i pojawiał się wielokrotnie w ciągu wieków. Kult bogiń znany z zapisów historycznych sięga czasów starożytnej mitologii greckiej, a następnie rzymskiej. Atena, Afrodyta, Gaja, Junona, Wenus i Minerwa to tylko kilka z tych postaci. Nawet Aztekowie czcili boginię Tonantzin, której oddawano kult na wzgórzu Tepeyac, zanim Matka Boża z Guadalupe objawiła się tam Juanowi Diego. Wielu ludzi błędnie uznaje cześć oddawaną Maryi za ten sam rodzaj kultu, nadając mu nazwę „mariolatrii”. Tego rodzaju błędny pogląd łatwo jest napotkać na stronach internetowych prezentujących nieco niejasną duchowość oraz w książkach twierdzących, że oddawanie czci Maryi jest tylko przedłużeniem dawnego kultu bogiń. Ostatnio na Filipinach pojawiła się nawet herezja, która została zduszona, nazywana ruchem „Maryja jest Bogiem”.

Kościół od początku jasno ukazuje, że Maryi nie należy oddawać czci uwielbienia. Nie jest Ona Bogiem, ale w swoim człowieczeństwie udoskonalonym przez łaskę zawsze kieruje nasze najgłębsze tęsknoty, błagania i wyrazy czci ku swemu Synowi – prawdziwemu Bogu. Jej zdawanie się na Jezusa jest najpiękniej ukazane na cudownej tilmie Juana Diego. Aztekowie patrzący na ten wizerunek „odczytywali” na podstawie Jej pochylonej głowy, że nie jest Ona boginią, lecz potężną kobietą, która zdała się na Boga. Niestety tego rodzaju nieporozumienia i błędne interpretacje osoby Maryi wyrastają w ogromnych ilościach, tak jak chwasty wybijające ze świeżo uprawionej ziemi.

Zamęt w chrześcijaństwie

W dzisiejszym pejzażu chrześcijańskim Najświętsza Maryja Panna wciąż działa jako coś w rodzaju piorunochronu. Debata na temat roli, jaką powinna odgrywać w Kościele, i na temat tego, jak bardzo powinniśmy Ją czcić, jest długa, zajadła i niestety nierozwiązana w wielu kręgach chrześcijaństwa – zwłaszcza że nie uwzględnia się rozróżnienia między kultem uwielbienia a oddawaniem czci. Zmagania z rolą Maryi nie są niczym nowym. Kościół szamotał się z rozumieniem Jej relacji do Jezusa w V wieku. Czy była Ona po prostu matką Jezusa tylko w ciele – jak twierdził Nestoriusz, biskup Konstantynopola – czy też naprawdę była Matką Boga? Ostatecznie Kościół ogłosił w 431 roku na soborze efeskim, że Nestoriusz popełnił herezję i Maryja jest Matką Bożą, Theotokos. Następnie drugi dogmat maryjny, stwierdzający Jej wieczne dziewictwo, został ogłoszony na synodzie laterańskim w 649 roku.

W Kościołach wschodnich Maryja jest najszerzej znana i czczona pod tytułem Theotokos, Bogurodzicy. Na Wschodzie Maryja jest czczona przy użyciu innej odmiany różańca i oddaje się Jej ogromną cześć w liturgii, sztuce i architekturze, ale Kościoły te nie przyjmują rzymskiej proklamacji Jej Niepokalanego Poczęcia (dogmat ustanowiony w 1854 roku) i wniebowzięcia (dogmat ustanowiony w 1950 roku). Można argumentować, że Kościoły wschodnie były pierwszymi, które powiedziały: „Poszliśmy wystarczająco daleko w hołdzie dla Matki Bożej i nie musimy posuwać się dalej” […]

Protestanci mówią „nie”

Podczas gdy Kościół wschodni pozostał zadowolony ze swego sposobu pojmowania Maryi, reformacja w XVI wieku wniosła do tej sprawy coś radykalnie innego. Teologia Marcina Lutra utorowała drogę do ogołocenia wiary chrześcijańskiej aż do nagich kości – sola scriptura, sola fide, „tylko Biblia, tylko wiara”. Precz z czyśćcem, precz z Tradycją, precz z sakramentami, precz z zakonami, precz ze świętami i postami, liturgią i katechezą, a przede wszystkim – precz z różańcem. To, co uczynił Luter, było utorowaniem drogi dla stosowania taktyki spalonej ziemi w odniesieniu do Maryi, chociaż sami luteranie nie mieli na Nią alergii. Następcy Lutra po prostu kontynuowali odcinanie niezbędnych elementów wiary, nie pozostawiając wiernym w zasadzie niczego poza Biblią oraz kilkoma źródłami pomagającymi interpretować tę głęboko katolicką księgę (kanon ksiąg biblijnych skompilował Kościół katolicki).

Maryja, sztuka maryjna i nabożeństwa maryjne zostały odrzucone, podobnie jak wszystko inne, co kojarzyło się z pięknem katolickiej liturgii – przez protestantów lekceważąco określanym jako bells and smells. Protestanci z czasem dostali alergii na wszelkiego rodzaju cześć okazywaną Maryi i uczulenie to istnieje do dzisiaj. Współczesne dyskusje ukazują, że protestancka antypobożność wobec Maryi nadal ma się dobrze. Ostatnio pewien luterański pastor opisał, co się stało, gdy powiesił w swoim kościele ilustracje ukazujące życie Chrystusa, na których była też Matka Boża, na przykład wizerunek Maryi trzymającej Jezusa po zdjęciu Go z krzyża. Pastor natychmiast usłyszał, że ilustracje są zbyt katolickie i powinny zostać usunięte. Dla większości chrześcijan główna kwestia sprowadza się do następującej wątpliwości: czy oddając cześć Maryi, czynię ujmę Chrystusowi? W końcu Chrystus jest jedynym Zbawicielem, a Maryja jest tylko Jego matką.

Dylematy katolików

Jednak nie tylko protestanci zmagają się z tym, jak oddawać cześć Maryi, co zobaczyliśmy poprzednio u Wojtyły. W 1950 roku, kiedy papież Pius XII ogłosił dogmat o wniebowzięciu, pojawiły się liczne wypowiedzi, że nowy dogmat wbija głęboki klin w dialog ekumeniczny. Wielu ludzi tak z wewnątrz, jak i spoza Kościoła myślało, że papież poszedł za daleko, uznając wniebowzięcie za dogmat – w ich odczuciu ogłaszanie go po prostu nie było konieczne. I znowu u źródeł rozbieżności leżał fakt, że według tych, którzy sprzeciwiali się dogmatowi, oddawał on Maryi nadmierną cześć.

Nawet w głównych ośrodkach katolickich mariologia została zredukowana do prób postrzegania Matki Bożej w bardziej ludzki sposób, jako wyznawczyni, uczennicy czy przyjaciółki, z pominięciem głębszych problemów teologicznych. Niewielu zwykłych katolików wie o Jej związkach z Kościołem, o głębokim sposobie pojmowania Jej jako oblubienicy Ducha Świętego czy też o tym, co oznacza posiadanie „pełni łaski” w odniesieniu do Maryi.

Badania nad Maryją ukazują jednak interesujący obraz. Ci, którzy uważają, że zajmuje Ona zbyt poczesne miejsce w teologii, mają na ogół powiązania z jakimś rodzajem heterodoksji, herezji czy ideologii, która nie stoi na straży prawdziwego nauczania Kościoła. Ci natomiast, którzy akceptują oddawanie Jej czci w sposób nienaruszający zasad wiary, dość często są przez Kościół uznawani za świętych. Można odnaleźć niekanonizowanych ludzi, którzy mówią o wielkości Maryi, ale trudno znaleźć kanonizowanego świętego, który mówił o Niej źle. Krytycy powiedzą, że to wyrachowany argument, ale ci, którzy naprawdę interesują się osiągnięciem świętości i zjednoczeniem z Synem Bożym w niebie, wiedzą, że najlepszym na to sposobem jest oddawanie czci Jego Matce. Jak powiedział św. Ludwik Grignion de Montfort, pobożność maryjna „jest drogą łatwą, krótką, doskonałą i pewną, wiodącą do zjednoczenia z naszym Panem”.

"Opcja Maryi"

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także