Zaginięcia, czyli opowieści o miłości, nadziei i cierpieniu
Artykuł sponsorowany

Zaginięcia, czyli opowieści o miłości, nadziei i cierpieniu

Dodano: 
Zaginieni
Zaginieni 
Zaginięcia często związane są z depresją, ale też z innymi chorobami psychicznymi. Niekiedy wyjaśnienie czyjegoś zniknięcia jest tragiczne, bo okazuje się, że osoba ta popełniła samobójstwo. Nie zawsze rodzina jest w stanie dostrzec, że z bliskim dzieje się coś złego.

Bywa, że zniknięcie dziecka, męża, żony jest ich cichym wołaniem o pomoc – przyznaje Anna Gronczewska, dziennikarka zajmująca się sprawami społecznymi i tajemniczymi historiami, autorka książki „Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu”.

Według statystyk Policji tylko w 2022 roku zginęło w Polsce 12 881 osób, z czego ponad 2 tys. to dzieci. O najbardziej wymagających aspektach zbierania materiałów do książki oraz wspólnych elementach doświadczenia i emocji rodzin, które dotknęło zaginięcie, Anna Gronczewska opowiada Dorzeczy.pl

Klaudia Zakrzewska: Co zainspirowało Panią do podjęcia tematu zaginięć w swojej książce? Jak rozpoczęła się Pani podróż badawcza w tym obszarze?

Anna Gronczewska: Przez wiele lat opisywałam różne kryminalne historie na łamach „Dziennika Łódzkiego”. Znaczną ich część stanowiły zaginięcia. Jednak najbardziej intrygującą okazało się zaginięcie pięcioosobowej rodziny Bogdańskich. Mieszkali w podłódzkiej Starowej Górze i z dnia na dzień przepadli bez wieści. Policjanci, z którymi rozmawiałam, podkreślali, że z taką historią się jeszcze nie spotkali. Od zaginięcia rodziny minęło ponad 20 lat. I dalej nie wiadomo, co się z nią stało. Pojawiały się różne hipotezy. Ostatnia mówi, że Bogdańscy prawdopodobnie rozpoczęli nowe życie. Pewnie za granicą. Mieli powody do ucieczki, były nimi długi. Ojciec rodziny, Krzysztof Bogdański, zaciągnął kredyty w kilku bankach. Jeśli Bogdańscy żyją, to była to ucieczka doskonała. Na pewno ta łódzka historia zainspirowała mnie do przyjrzenia się zaginięciom. Zresztą takich historii było wiele. Warto choćby przypomnieć zaginięcie Ani Janowskiej. Właśnie minęła 35. rocznica tego zdarzenia. 11-letnia Ania wyszła do apteki i do domu już nie wróciła. Nikt nie wie, co się z nią stało.

KZ: Jakie wyzwania napotkała Pani podczas zbierania materiałów i informacji o osobach zaginionych? Które aspekty tego procesu były najbardziej wymagające?

AG: Na pewno nie było łatwo zdobyć materiały o zaginięciach, zwłaszcza tych sprzed kilkudziesięciu lat. Rodziny tych osób często już nie żyją, do pozostałych niełatwo było dotrzeć. Jednak udało mi się porozmawiać z bliskimi wielu zaginionych.

KZ: Czy w trakcie pracy nad książką pojawiła się sprawa, która szczególnie poruszyła Panią emocjonalnie lub zapadła Pani głęboko w pamięć?

AG: Takich spraw było wiele. Na pewno jedną z nich jest zaginięcie Kasi Matei, 7-miesięcznej dziewczynki. Działo się to na początku 1986 roku. Kasia trafiła do szpitala, skąd po kilku dniach zniknęła. Wszystko wskazuje, że została porwana. Jej mama i rodzeństwo dalej mają nadzieję, że dziewczynka żyje, ułożyła sobie życie. Liczą, że stanie się cud i nawiąże z nimi kontakt. Duże wrażenie robi też historia pani Kazimiery z Bełchatowa. Zbliżająca się do osiemdziesiątki kobieta pojechała na pielgrzymkę do Wilna. Organizowała ją jedna z bełchatowskich parafii. Niestety pani Kazimiera nie wróciła do domu. Nie wiadomo, co się stało. Tak jak z łódzką dziennikarką Barbarą Chrzczonowicz, byłą dziewczyną Michała Fajbusiewicza. Kobieta nagle wyszła za mąż, a potem przepadła bez wieści. Mąż przekonywał, że wyjechała. Potem on sam poleciał za ocean. Dziś nie żyje. Okazało się, że miał nieciekawą przeszłość. Nie postawiono mu zarzutów, choć został zatrzymany przez policję.

KZ: Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas rozmów z rodzinami osób zaginionych? Czy dostrzegła Pani pewne wspólne elementy w ich doświadczeniach?

AG: Są to bardzo trudne rozmowy. Rozmawia się przecież z ludźmi mocno doświadczonymi przez los. Mówią, że zaginięcie jest nawet trudniejsze do przeżycia niż śmierć bliskiej osoby. Żyją w ciągłej niepewności. Przyznają, że jest to straszne uczucie. Łączy ich też nadzieja. Liczą na cud, że córka, syn, mąż nagle zapukają do drzwi. Żalą się, że nawet nie mogą iść na cmentarz, zapalić znicza, pomodlić się przy grobie bliskiej osoby. Wielu z nich zdaje sobie sprawę, że zaginiony pewnie nie żyje. Tyle, że czasem nie chcą dopuszczać do siebie tej myśli.

KZ: W książce wspomina Pani o współpracy z różnymi ekspertami, w tym z przedstawicielami fundacji ITAKA i jasnowidzem Krzysztofem Jackowskim. Jakie kluczowe wnioski wynieśli oni z pracy nad przypadkami zaginięć?

AG: Krzysztof Jackowski twierdzi, że rodziny zaginionych zgłaszają się do niego zwykle, gdy wszyscy inni ich zawiedli. Sprawa nie interesuje już mocno policji, zostaje zawieszona, umorzona. Bliscy zostają sami ze swoim problemem. Zaczynają szukać wszędzie pomocy. Odwiedzają wtedy jasnowidzów. Fundacja Itaka od lat pomaga odnajdywać zaginionych. Część osób się odnajduje, ale jest wiele historii, które pozostają nierozwiązane. Bywa jednak, że ktoś zostaje znaleziony, ale zastrzega, by nie kontaktować go z rodziną, nie zdradzać miejsca, gdzie przebywa. Kiedy rodziny zgłaszają zaginięcia, nie zawsze mówią prawdę. Twierdzą, że nie działo się nic złego, że nie wiedzą, co mogło być powodem zniknięcia. Dopiero z czasem wychodzą na jaw fakty świadczące, że w tej rodzinie nie wszystko układało się dobrze.

KZ: Co sprawia, że niektóre zaginięcia, takie jak sprawa Beaty Radke czy braci Palasik, są szczególnie trudne do rozwiązania?

AG: Myślę, że chodzi tu o czas. Beatka zaginęła na początku lat siedemdziesiątych, bracia Palasikowie pod koniec tamtej dekady. Były to czasu PRL-u. Ówcześni milicjanci nie traktowali tak poważnie spraw zaginięć jak policjanci teraz. Nawet jeśli chodziło o dzieci. Rodzina Palasików nie należała do zamożnych. Kiedy matka chłopców zgłosiła ich zaginięcie, to usłyszała od milicjanta, że pewnie ich sprzedała, by mieć lepsze życie.

KZ: Jakie najczęstsze przeszkody napotykają rodziny poszukujące swoich bliskich? Jak można im skuteczniej pomóc?

AG: Kluczowy jest czas. Teraz zaginięcia traktowane są poważnie, jednak policja bywa opieszała. Policjanci uspokajają rodzinę, sugerują, by uzbroiła się w cierpliwość, poczekała, bo może zaginiony się odezwie. A takich przypadkach czas odkrywa dużą rolę. Im szybciej rozpoczną się poszukiwania, tym lepiej. Na pewno duże znaczenie ma wprowadzenie Child Alertu, czyli systemu alarmowego w przypadku zaginięcia dziecka. Za pośrednictwem mediów zostaje rozpowszechniony wizerunek dziecka. Poszukiwania ruszają błyskawicznie.

KZ: Jak ocenia Pani rolę mediów w procesie poszukiwań osób zaginionych? Czy istnieją inne sposoby wsparcia rodzin w ich staraniach?

AG: W dzisiejszych czasach rola mediów, a zwłaszcza social mediów, jest ogromna. Pojawiają się na nich profile zajmujące się zaginięciami, niewyjaśnionymi sprawami. Od razu zamieszczane są tam zdjęcia, informacje o zaginionych. Przypominane są zaginięcia sprzed lat. Ludzie czytając te informacje, bardzo się angażują. Podpowiadają, snują różne hipotezy.

KZ: Co według Pani można zrobić, aby zwiększyć świadomość społeczną na temat problemu zaginięć oraz ich wpływu na rodziny?

AG: Przyznam, że nie wiem. Każde zaginięcie to osobna historia, inne powody. Często zaginięcia związane z depresją, ale też innymi chorobami psychicznymi. Niekiedy wyjaśnienie czyjegoś zniknięcia jest tragiczne, bo okazuje się, że osoba ta popełniła samobójstwo. Nie zawsze rodzina jest w stanie dostrzec, że z bliskim dzieje się coś złego. Bywa, że zniknięcie dziecka, męża, żony jest ich cichym wołaniem o pomoc.

Źródło: Wydawnictwo RM
Czytaj także