Po ujawnieniu na łamach „Do Rzeczy” listów, które Tomasz Piątek rozsyłał do naszych reklamowców, „Krytyka Polityczna” zerwała z nim współpracę. Rzecz wydaje się oczywista. Piątek naruszył elementarne zasady przyzwoitości. Jego list, pomijając już oczywiste brednie (winienie naszego tygodnika za to, że jakiś rosyjski kierowca został podobno skazany za oddawanie moczu) zawiera zwyczajne kłamstwa. O mnie na przykład twierdzi w swym donosiku, jakoby napisał, że homoseksualizmem można się zarazić. Niczego podobnego w moim tekście nie ma, co jest łatwe do sprawdzenia. Jest, że przyczyną ukierunkowania pociągu seksualnego ku własnej płci może być homoseksualne uwiedzenie w okresie dojrzewania − rzecz, którą potwierdzi każdy seksuolog.
Choć postępowanie Piątka jest oczywisty sposób naganne, znajduje on jednak obrońców. Obrońcy ci zarzucają nam, że „też” wielokrotnie pisaliśmy, iż np. „Krytyka Polityczna” nie powinna dostawać państwowych dotacji, zwłaszcza po tym, jak zaprosiła do Polski i posłużyła za magazyn sprzętu niemieckim bojówkarzom. Świadomie, jak sądzę, zakłamują w ten sposób rzeczywistość, przechodząc do porządku dziennego nad zasadniczą różnicą. Otóż my swoich argumentów przeciwko innym organizacjom czy mediom używamy w publikacjach. Nie bawimy się w rozsyłanie do instytucji i firm żadnych dyskretnych pogróżek, że, na przykład, wiecie rozumiecie, my wam tylko dobrze radzimy, ale lepiej nie dawać reklam do tych czy innych gazet, bo jak prawica dojdzie do władzy, a przecież widać z sondaży, że dojdzie, to my was bronić nie będziemy…
Tymczasem Tomasz Piątek tak właśnie robił, niedwuznacznie grożąc naszym reklamodawcom bojkotem i innego rodzaju atakami ze strony lobby homoseksualnego, którego wpływy są dzisiaj dla każdego oczywiste. Co więcej, podkreślając swe związki z „Krytyką Polityczną”, czynił to niejako w jej imieniu. Jego korespondencję każdy dział pijaru w każdej firmie uznać musiał za jasny sygnał: ci od Sierakowskiego grożą, że jak jeszcze raz damy zarobić Lisickiemu to poszczują na nas… no, ujmijmy to: narobią nam kłopotów, zwłaszcza finansowych.
W swoich felietonach − skądinąd agresywnych, prymitywnych i chamskich − może sobie Piątek pisać co chce, na ile mu pozwala wydawca i jest w stanie obronić to przed sądem. Gdyby wystąpił publicznie z apelem: ja, Tomasz Piątek, wzywam wszystkich reklamodawców aby bojkotowali tygodnik „Do Rzeczy” albowiem uważam go za homofobiczny − nie byłoby żadnej sprawy. Kto tego nie widzi, i kto odmawia „Krytyce Politycznej” prawa do nie bycia wciąganą w nie skonsultowane z nią (jak rozumiem) próby zakulisowego zastraszania, ten albo jest cyniczny, albo obłąkany polityczną poprawnością.
Nie byłoby może powodu wracać do tej sprawy, gdyby akcja Piątka nie odbywała się w konkretnym kontekście. Przypadkiem, na przykład, zbiegła się ona z listem rektorów Politechniki Warszawskiej i Akademii Górniczo Hutniczej, odcinających się od profesorów Rońdy i Obrębskiego oraz kwestionujących ich kompetencje. Takich aktów wiernopoddańczości środowiska akademickiego nie mieliśmy od roku 1968 − tylko patrzeć, jak PW i AGH zorganizują przeciwko niewygodnym profesorom wiec w duchu tych z Radomia, pod hasłem „przywróćmy dobre imię uczelni”. A przecież nikt, kto zna panującą na uczelniach atmosferę, przede wszystkim wokół rozdziału pieniędzy, nie może być zdziwiony. Po pogróżkach pani minister Kudryckiej, że zweryfikuje stopień naukowy Zyzakowi i jego promotorowi, po jej wypowiedziach na temat „etyki naukowca”, będących niedwuznaczną pogróżką że poglądy opozycyjne będą represjonowane, po atakach na profesorów Kamińskiego i Jasiewicza − takie posunięcie przerażonych możliwością oskarżenia ich o sprzyjanie „pisowi” szefów uczelni jest, jakkolwiek haniebne, zupełnie zrozumiałe.
Ileż to bredni nawpisywali propagandyści Tuska o „atmosferze” za rządów Kaczyńskiego, która to atmosfera miała jakoby być „duszna” i pełna „zastraszania”? Dziś w warszawskich urzędach i budżetówce, a z tego utrzymuje się w stolicy akurat wyjątkowo duża część ludności, zupełnie niedwuznacznie, choć na stronie, sugeruje się pracownikom, że kto uda się na referendum, wicie rozumiecie… a o pracę trudno. No i co? Kto ma wątpliwości do „atmosfery III RP” niech spróbuje wynająć − najlepiej na którejś z warszawskich wyższych uczelni − salę na jakąś imprezę, która może być odebrana jako „niebłagonadiożna”. Kiedy na przykład organizowałem promocję jednej ze swych ostatnich książek, okazało się, że wolnej sali nie ma akurat żadna z uczelni. Nie, żeby były zajęte, ale wszędzie przypadkiem właśnie trwał remont, popsuła się woda, pan Zenek zgubił klucz i tak dalej. Najuczciwsi mówili po prostu − „no wie pan przecież, jak jest, po co nam pan chce robić kłopoty, panie Rafale”. To Warszawa − a jak wygląda prowincja? Drobnego przykładu dostarcza poznański aeroport, który jakiś rok czy dwa lata temu otrzymał w darze od znanego brytyjskiego plastyka rzeźbę. Rzeźba jak to nowoczesna sztuka, bógwico, jakby kawał rury z kawałkiem jakby skrzydła, ale, co najgorsze − pomalowane to wszystko było na biało-czerwono.
I szefostwo portu lotniczego porobiło się ze strachu, bo w tym malowaniu skojarzyło mu się dzieło (wbrew intencjom artysty, jak ten potem zapewniał) z wrakiem tupolewa. Co tu zrobić? Historia jak w tej scenie „Przygód żołnierza Czonkina”, kiedy przewodniczący kołchozu podczas narady w uniesieniu plasnął dłonią w pierwszą rzecz pod ręka, a okazało się nią popiersie towarzysza Stalina. Nie pokazać rzeźby − będzie się Angol skarżył i opieprzą, że europejski dar nie wyeksponowany. Pokazać − jakaś swołocz doniesie czujnym mediom, że się zalągł „pisowski element”, „Wyborcza” albo TVN przywalą, że tu się toleruje „sektę smoleńską” i głowy polecą… Ostatecznie, nic nikomu nie mówiąc, dyrekcja salomonowo rzeźbę wystawiła, ale kazała pomalować ją na niebiesko
Naprawdę, proszę Państwa, tak dziś, w dwadzieścia parę lat po upadku komuny, jest w Polsce, i to coraz bardziej. Donald Tusk, gdyby mu jak prezesowi Ochódzkiemu kto powiedział − ależ oni mogą ci kadzić, schlebać, upiększać! − ma identyczne jak tamten prawo rzec: a po cóż by mieli? Przecież i mnie, i im, chodzi tylko o dobro naszego klubu! Taką to atmosferę „miłości”, wolną od „dusznych” klimatów IV RP (aż się chce zanucić „ja nie znaju drugoj takoj strony, gdzie tak swabodno diszit czieławiek!”) zafundowała nam „europejska” władza, i w taką właśnie atmosferę ze swymi donosami-pogróżkami wpisał się Tomasz Piątek. I zrobił to świadomie − niech nie udaje głupiego. Choć, trzeba przyznać, zwykle wychodzi mu to bardzo przekonująco.