Subotnik Ziemkiewicz
Wracam do pisania subotników po dwutygodniowej przerwie, spowodowanej cyzelowaniem ostatecznego tekstu nowej książki. Książka poświęcona jest przyczynom, dla których w roku 1939 i kilku następnych doszło do zagłady II Rzeczpospolitej i narodu, który ją stworzył. Nie uprzedzając działań promocyjnych, na które przyjdzie czas po ostatecznej decyzji o terminie druku, mogę powiedzieć, że pisałem w niej również o wpływie na tę zagładę zinstrumentalizowania u schyłku lat 30-tych polityki zagranicznej jako narzędzia polityki wewnętrznej, jako pola walki sanacyjnego reżimu z opozycją i opozycji z reżimem.
Skończyłem, wynurzam się, rozglądam − i apiat’ to samo. Słowa Cata Mackiewicza o zastępowaniu polityki zagranicznej manifestacjami ulicznymi wyrażającymi poparcie lub potępienie − słowa przypomniane właśnie w „Gazecie Polskiej Codziennie” przez Mateusza Matyszkiewicza − do obecnej polskiej recepcji ukraińskiego Majdanu pasują doskonale. A i miejsce do ich przypomnienia wybrał redaktor „Frondy” doskonale.
Zostawię tymczasem na boku czysto pijarowską − jak wszystkie jego działania − podróż Donalda Tuska, która ma sprawić wrażenie, że w małym picerze, którego ambicje wyczerpują się na byciu uważanym za „fajnego kolesia”, tkwi mąż stanu, zdolny wymyślić dla Ukrainy jakiś plan godny obgadania z głównymi europejskimi przywódcami. Poza informacją, że „premier rozmawiał o rozwiązaniu problemu” tu i tam, nie sposób znaleźć cienia pomysłu, o co w tych rozmowach idzie. Zostawię też na boku ujadanie jego klakierów, że jak zwykle wszystko przez PiS, bo Kaczyński nie powinien jeździć na Majdan a Hofman tym bardziej. Dziś parę słów o zachowaniu opozycji, a raczej „twardych” mediów opozycyjnych.
Jeśli kogoś interesuje moje zdanie co do meritum, to − na ile można to wyłożyć krótko − na miejscu rządzących miałbym w pamięci kilka podstawowych spraw. Po pierwsze − w interesie Polski leży Ukraina niepodległa i w maksymalnym stopniu niezależna od Moskwy. Po drugie − obecnie Ukraina nie ma materialnych podstaw do prowadzenia polityki w pełni niezależnej od Moskwy. Po trzecie − „kulturowe” przesuwanie się Ukrainy na Zachód, wyrażające się m.in. w żądaniu demokratyzacji życia, poszanowania praw i wolności obywatelskich, jest procesem jak najbardziej odpowiadającym naszym interesom. Po czwarte − na chwilę obecną jedyną realną i samodzielną siła polityczną na Ukrainie jest oligarchia o charakterze mafijnym. Po piąte − przy wszystkich jej cechach odrażających, jej żywotnym interesem jest zachowanie jak najdalej idącej niezależności od Moskwy. Po szóste − nacjonalizm ukraiński jest wyjątkowo niebezpieczny, ma korzenie zdecydowanie zbrodnicze i jego ewentualne wzrastanie w siłę może skutecznie zniweczyć wspomniany wyżej proces „przesuwania się” Ukrainy na Zachód. Po siódme wreszcie, niezadowolenie społeczne, z wybuchem którego mamy obecnie do czynienia, może się przełożyć na wyłonienie prozachodnich i prodemokratycznych elit dla państwa ukraińskiego, ale nie musi, i nawet jeśli wszystko pójdzie jak najpomyślniej, proces ten będzie trwał długo.
Nie będę się upierał co do kolejności wagi tych czynników, kto chce je poszeregować choćby w odwrotnej kolejności, proszę bardzo − ale wnioski z nich wynikające są dość jasne. Polska powinna zdecydowanie sprzyjać prozachodnim i prodemokratycznym tęsknotom Ukraińców, zdecydowanie potępiać tendencje banderowskie i tłumaczyć Ukraińcom, że recydywa „galicyjskiego faszyzmu”, jak nazwał tę formację Marek Sołonin, działa na ich szkodę i skutkować musi odepchnięciem ich przez Zachód w ramiona Moskwy, i wreszcie powinna Polska zdawać sobie sprawę, że Ukraina jeszcze przez jakiś czas nieuchronnie pozostanie krajem rządzonym mafijnie i gospodarczo uzależnionym od Rosji, zwłaszcza wobec niechęci Europy do jakiegokolwiek poważnego wysiłku na rzecz wciągnięcia jej w swoją orbitę − wszystko, co jest do osiągnięcia, to przyczółki, uruchamianie i popychanie we właściwą stronę pewnych procesów. Realną alternatywą dla władzy jakiegoś neo-Janukowycza, w ten czy inny sposób realizującego interesy oligarchiczno-mafijnych klanów jest tylko władza bezpośrednio kontrolowana z Moskwy, czy to otwarcie prorosyjska, czy, co wydaje się bardziej prawdopodobne, „bidzinowa”, czyli kryjąca faktyczne podporządkowania pod populistyczno-nacjonalistycznym frazesem.
Wiem, że wykładać to jest równie łatwo, jak doradzić otyłemu, żeby schudł − sztuka przekuć powyższe zasady na konkretne posunięcia. Nie mam ani instrumentarium, ani niezbędnej wiedzy o aktualnej sytuacji, by tu coś bardziej konkretnego proponować. Sądzę, że sytuacja zaszła na tyle daleko, że zmiana władzy i jej nowe uwiarygodnienie jest konieczne, choć będzie to zmiana w wielkim stopniu pozorna. Może zgoda na nowe wybory, może wariant „stanu wojennego”, czyli wejście armii i jednoczesne rozpędzenie protestujących oraz aresztowanie i demonstracyjne rozliczenie Janukowycza i jego ekipy… Tak czy owak, domagałbym się od władz Ukrainy wyraźnego ustępstwa i mocnego sygnału demokratyzacji, i udawałbym, że biorę pozory za rzeczywistość. Nie upieram się, że tak się działać powinno − ja bym tak robił, gdybym z takim stanem wiedzy, jaki mam obecnie, musiał podejmować decyzje.
Przepraszam, jeśli ktoś uważa, że nadmiernie eksponuje w tej chwili swoje ego − w czasie, kiedy siedziałem nad książką, profesor Andrzej Nowak zadał mi szereg retorycznych pytań dotyczących polityki wschodniej, nie miałem czasu odpowiedzieć, teraz korzystam z okazji. Niestety, odniosłem wrażenie, że były to pytania nie tylko retoryczne, ale w pewnym sensie egzaminacyjne − i że egzaminowany byłem z cnoty antyputinizmu.
Może krzywdzę profesora tym podejrzeniem − niestety, dla wielu zwolenników PiS Majdan okazał się jeszcze jedną okazją do udowadniania sobie i całemu światu, że tylko Zakon Braci Kaczyńskich jest jedyną prawdziwą prawicą, a wszyscy inni to emanacja albo WSI, albo FSB. Przy czym udowadnianie to − zgodnie z insurekcyjną i piłsudczykowską tradycją, do której opiniotwórcze zaplecze PiS się odwołuje − ma charakter wracającego wciąż czkawką polskich dziejów moralnego szantażu. Szantażu, który Lech Mażewski nazwał swego czasu „powstańczym”.
Na ten moment prowadzi on do konstrukcji myślowej prostej jak cep: Putin zamordował polskiego prezydenta i osoby mu towarzyszące, więc Putin jest głównym wrogiem Polski, więc kto nie dość antyputinowski, ten zdrajca.
Bardzo mnie mierzi ten pisowski „modus operandi”, nawet nie dlatego, że doprowadza do pomniejszania obecności w antyjanukowyczowskim buncie Ukraińców banderyzmu. Upodabnia to PiS do michnikowszczyzny (a tyle jest złości, ilekroć Jarosławowi Kaczyńskiemu mam czelność takie podobieństwa wytykać): nacjonalizm jest złem wcielonym, gdy polski, ale gdy antypolski, to już się da znaleźć dla niego różne usprawiedliwienia i relatywizacje. Przede wszystkim − opieranie całej polityki na przeciwstawianiu się komukolwiek (dajmy na to, Rosji) zawsze wszędzie i w każdej sprawie jest równie głupie, jak polityka polegająca na gorliwym potakiwaniu komukolwiek zawsze i we wszystkim. Aż mi wstyd tłumaczyć, że polityka polska ma być przede wszystkim propolska, a nie antyputinowska. Tym bardziej że wiem, iż odpowiedzi, jeśli jakieś usłyszę, będą polegały na targani emocjami, rwaniu szat i insynuowaniu mi agenturalności.
Polityczny imperatyw bycia zawsze przeciwko Putinowi i wspierania każdego, kto szkodzi Rosji, uważam za równie idiotyczny, jak słowianofilskie bredzenia o Putinie − zbawcy naszej cywilizacji przed liberalną zgnilizną Zachodu czy Janukowyczu „obrońcy porządku”. I jak każdy polityczny nonsens, nieodparcie wprowadza on swych głosicieli w ślepą uliczkę. Z upodobaniem pytam twardych pisowców, dowodzących, że wszyscy inni nie są prawdziwymi patriotami bo nie są wystarczająco antymoskiewscy, jak się ustosunkowują do ostatnich prorosyjskich posunięć Wiktora Orbana. Komu jak komu, ale Orbanowi to spadła ostatnio maska z twarzy, obnażając ohydę Putinizmu i marionetki FSB − prawda? Jak na razie nie żaden mi nie dopowiedział. Apeluję do prezesa, by wydał co prędzej oficjalną egzegezę w kwestii, czy Budapeszt nad Wisłą nadal jest aktualny, bo jego ludzie męczą się, uwikłani w sprzeczności.