Kiedy dziennikarze III RP zbierają się na jakieś kolegium czy planowanie, to pytanie, które zawisa nad nimi, brzmi: o czym dzisiaj nie wspominać? A jest z czego wybierać.
Znany „skruszony” mafioso opowiada „Gazecie Polskiej” o związkach „Pruszkowa” z dworem Wałęsy i z KLD. Dziwnie się to rymuje z przypominanymi przy okazji zeznaniami gangstera „Brody”, którymi prokuratura nigdy się nie miała odwagi zająć, a gdzie wprost mowa o konkretnych politykach PO. Zero cytowań, komentarzy, dyskusji. Pracownicy agit-propu mogą się pospierać, czy godzi się ujawniać finansowe sprawki Kwaśniewskiego, co i tak dowodzi niezwykłych napięć w prorządowym towarzystwie – ale takich spraw absolutnie nie są ciekawi. Konszachty mafii z politykami? A czy ci politycy są z PiS? Nie? No to nuda, kogo to obchodzi…
Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła kolejne raporty pokazujące, jak się naprawdę mają sprawy w państwie „największego historycznego sukcesu w dziejach”: jeden o zabezpieczeniu przeciwpowodziowym, a raczej jego braku, drugi zaś o opiece lekarskiej, a raczej jej braku, w weekendy i po godzinie 18.00. Pierwszy koresponduje z główną linią rządowej propagandy, a drugi z manifestacją lekarzy z OZZL oraz dochodzeniem w sprawie pacjenta, który w Łodzi zmarł na szpitalnym stole, bo mu przed operacją nie zrobiono tomografii, a nie zrobiono, bo dostał ataku w sobotę, kiedy tomograf nie pracuje – ale jakoś na kolegiach i planowaniach te kuszące wątki się ze sobą nie pokleiły.
Gdzieś zniknęło fiasko dyplomatycznej ofensywy Donalda Tuska, który fotkami z różnych stolic usiłował nas przekonać, że załatwia jakąś „solidarność energetyczną” w Europie, a Niemcy nie czekając na stanowiące metę tych zabiegów eurowybory pokazali mu – i nam wszystkim – powiedzmy, coś przeciwpowodziowego. Przemilczane zostało głupactwo kancelarii prezydenta (jaki pan, taki kram), która wrzuciła do sieci szczegółowe plany prezydenckich rezydencji na okoliczność przetargu na jakieś tam drobne prace – rok czy dwa lata temu mieliśmy podobny skandal z „tajną” bazą GROM-u, zapewniano, że oczywiście, głupie przepisy zostaną zmienione, no i co? No i jajco. Kompletnym milczeniem zbyto wypowiedź Andrzeja Olechowskiego potwierdzającą to, co o finansowaniu ekipy Tuska z Niemiec napisał był Piskorski – choć regularnie ważnym „niusem” dla prorządowych portali jest, co fartnął na swym blogu jakiś Palikot, albo jakim antypisowskim konceptem błysnął Tym czy Paradowska.
Już nie mówię o tak śmiałych i wyrafinowanych pomysłach, jak żeby ktoś na przykład zestawił mapę kilku ostatnich wizyt Tuska, od kanonizacji, Wadowic i muzeum Jana Pawła II po Kongres Kobiet i towarzyszące mu sabaty LGTBQ, wraz z wyborem składanych tu i tam deklaracji.
Żeby już nie dłużyć – co w zamian? Trzy kolejne dni (a może i czwarty, bo już nie dosłuchałem) głównym tematem rozmów u Moniki Olejnik był austriacki transwestyta, znany jako „Konczita Parówa”. Panem Parówą zajmowały się też intensywnie wszystkie inne media, konstatując nasze zacofanie. No dobra, teraz już wiemy, żeby następnym razem zamiast tancerek z cyckami wysłać na Eurowizję panią Bosacką, która w swych programach regularnie sobie przykleja wąsy. No i co? Temat na jakieś pięć minut.
Znachor na Podkarpaciu – kolejny wielki temat, można rzec, druga „matka Madzi”. Jeśli już szukać tematów lokalnych, to ja bym raczej proponował świeżą historyjkę z Legionowa, o pani nauczycielce, która po lekcjach regularnie zapraszała uczennicę, upijała ją, upalała marihuaną z domowej uprawy i wykorzystywała seksualnie. Aż dziwne, że salony nie odnotowały jeszcze tego dowodu, iż znowu aż tak bardzo jak twierdzi pan Pacewicz zacofani nie jesteśmy – i nie rozpoczęły akcji w obronie nowej ikony postępu przed ciemnogrodzką, homofobiczną i narkofobiczną prokuraturą, która śmie jej stawiać jakieś zarzuty.
No i oczywiście – powódź, powódź, powódź. Nieważne, że jej nie ma. Powódź jest wtedy, gdy premier wyrusza walczyć z opadami, a nie wtedy, gdy wody przerywają wały, bo mają przecież to do siebie, że wzbierają, a potem spływają do morza. Obejrzałem wczoraj program TVN24 po godzinie 15-tej i naprawdę byłem pod wrażeniem reporterów lajfujących z zagubionych w głuszy miejscowości, z których jeden opowiadał, że wczoraj pod tym tutaj mostem woda była znacznie wyżej, prawie sięgała samego mostu, i ho, ho, ciężko było, a drugi, że w okolicy wezbranej rzeczki Bajerki (albo jakoś tak) woda podtopiła piwnice aż w siedmiu gospodarstwach, a w ósmym stoi w ogrodzie. Szczególnie dialog ze strażakami, prezentującymi swój agregat do wypompowywania wody sprawiał wrażenie żywcem z Laskowika i Smolenia w ich najlepszych czasach.
Pomyśleć, że u mnie na wsi woda w piwnicy stała przez półtora roku, i nie przyszło mi do głowy zaprosić premiera z tefałenami… No, do mnie by nie przyszli, ale gdyby to któryś z sąsiadów...
No i, właśnie – On. Pan premier, broniący wałów nie przed powodzią, skoro powódź dopiero ma być – w końcu jak już TVN zrelacjonował szczegółowo wszystkie krajowe podtopienia, to zaczął się podpierać zdjęciami z Serbii – tylko przed „szpiegiem z krainy deszczowców”. Do urzygu. I żeby chociaż Boni wyskoczył z krzaków… (Swoją drogą, krzaki krzakami, ale żeby politykowi, którego życiorys plami bycie tzw. kablem wymyślić hasło „łączę ludzi” – to trzeba naprawdę geniusza!)
Ileż się, Boże mój, muszą ci ludzie nakręcić głowami, żeby ominąć wzrokiem to wszystko, co się w oczy ciśnie, i wypatrzyć jakieś bzdety, by się po całych dniach zajmować właśnie nimi. Naprawdę, ciężka praca.