Ani Tusk nie zamierzał na poważnie ich spełniać, ani ci, którzy go do władzy przywrócili, tego po nim nie oczekiwali. „Te durne raczej bilbordy to była przecież kampania wyborcza”, jak odpowiedział kiedyś prominentny działacz KLD i PO Janusz Lewandowski młodzieży, która się go dopytywała o obiecane miliardy z Unii czy, nie pamiętam już, mosty albo autostrady. Proszę zerknąć w badania: zdecydowana większość pytanych stwierdza, że ich zdaniem Tusk się z obiecanych „konkretów” nie wywiązał, i jednocześnie wyraźna większość ocenia jego rząd pozytywnie.
Żadna zagadka – jak każde społeczeństwo postkolonialne jesteśmy, jak to nazywają Amerykanie, „scoflaws”, ludźmi nie szanującymi prawa. A zarazem jak mało które społeczeństwo mamy prawo czuć się zmęczeni trapiącą Polskę „ogólną niemożnością wszystkiego”, wiecznym „niedasięizmem”, „impossybilizmem” wynikającym właśnie ze skomplikowanego do absurdu i dziurawego jak rzeszoto prawa.