"Nie wolno się dogadywać z ludobójcą i zbrodniarzem wojennym!", "Nie wolno sankcjonować dokonanych przemocą podbojów!", "Nie wolno zdradzać niewinnych ofiar agresji!", "W Ukrainie (zawsze oczywiście to kretyńskie ruskie "w" zamiast polskiego "na", które stało się symbolem naszego żałosnego nadskakiwania Ukraińcom) giną kobiety i dzieci, płoną i walą się w gruzy pod zrzucanymi przez Putina bombami domy, a Trump brata się z bandytą!" – i tede, i tepe, i da capo.
No, pięknie bardzo. Moralnie i głęboko słusznie. Nic, tylko wyciągnąć kolorowe kredki i namalować coś na chodniku, albo zagrać na forteklapie "Imagine".
Ale zanim, to jedno pytanko: od kiedy Putin jest ludobójcą, zbrodniarzem wojennym, agresorem i bandytą? Od momentu, kiedy zadzwonił do niego Donald Trump?
Nie. Od samego początku. Odkąd zamordował generała Lebiedzia, Politkowską Niemcowa i szereg innych osób, od kiedy wysadził w powietrze kilka moskiewskich bloków mieszkalnych, żeby mieć pretekst do wymordowania Czeczenów i tede, i tepe.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.