Kiepski weekend dla władzy. Prezydent skompromitował się głupowatą „Akcją Możeł”, premier kłamstwem w żywe oczy, wpierając, że kara, którą przywaliła nam Komisja Europejska za politykę rolną to (jak zwykle zresztą u Tuska) wina PiS. Samą karę dałoby się jakoś zbagatelizować, bo oberwało się też innym, ale tak bezczelny fałsz (kilka mediów niezależnie od siebie natychmiast potwierdziło u źródła, że chodzi o lata 2007-2010) pokazuje premiera albo jako cynicznego kłamcę, albo jako frajera, którego podwładni wodzą za nos.
Tusk zareagował jak to Tusk, czyli po żenującym „kosztowny błąd naszych poprzedników, kara za lata 2004-2006” zatweetował jeszcze tylko o biegu, w którym, jak to jest śmiesznostką wielu starszych panów, popisywał się kondycją fizyczną, i zapadł niczym kamień w wodę. Zamilkł zresztą może bardziej jeszcze z innego powodu − nieszczęsna Komisja Europejska jak już się ożywiła, to przy okazji objechała nas ustami Oli Rehna za odwlekanie „koniecznych działań naprawczych” w gospodarce i zwłaszcza za nadmierny deficyt, wyliczając go na ten rok na 3,9 proc. PKB, a przyszły szacując na co najmniej 4,7 proc. Żadnych marzeń „w temacie” zakończenia procedury nadmiernego deficytu, oświadczył eurokomisarz, zarazem dając na to nadzieję Wegrom, które nasze media wciąż bezmyślnie opluwają w ślad za europejskimi mediami centralnymi, a nawet powszechnie uważanym za balansujące na krawędzi greckiego załamania Włochom.
W tym kontekście sukces, że polskie papiery dłużne „sprzedają się jak świeże bułki”, i że do końca kwietnia rząd zaciągnął już 70 proc. długu planowanego na ten rok, okazuje się sukcesem, delikatnie mówiąc, problematycznym. Widzą, że frajer ma w domu sporo cennych sprzętów i jak przepije, będzie weksel z czego ściągnąć. Tak nawiasem, pan wiceminister finansów, by nas uspokoić, że nie ma tu żadnej spekulacji, uchylił rąbka tajemnicy, iż polski dług finansują głównie „banki centralne”. Ja się tym wcale uradowany nie czuję, bo chciałbym wiedzieć, które to banki centralne, konkretnie? Czy aby nie niemiecki? Pisałem już kiedyś o „sumach bajońskich” i polityce jaką wobec Polaków prowadził Stary Fryc, naprawdę polecam uwadze, bo na następnego Napoleona trudno liczyć.
Tymczasem przejęcie przez rząd OFE wygląda na już klepnięte. Tusk nie ma już innej metody, żeby księgowo dojechać do następnych wyborów, a z drugiej strony, OFE w obecnym kształcie nie sposób obronić. Jeden Balcerowicz czyni to z uporem Don Kichota, ale jakby nie zauważając, że sprawa i tak została dawno przesądzona − skok na pieniądze niedoszłych emerytów dokonał się w momencie, gdy OFE zmuszono ustawowo do masowego inwestowania zarządzanych pieniędzy w obligacje skarbu państwa. Tym samym stały się one kolejnym piętrem finansowej piramidy, i szwindlarską instytucją, która za grube prowizję dla wpuszczonych przez władzę do interesu cwaniaków wydaje nasze „przymusowe” pieniądze na papiery, które równie dobrze moglibyśmy kupić sami, gdybyśmy wierzyli, że warto.
OFE należy zlikwidować jak najszybciej, ale razem z cała piramidą − jedynym realnym sposobem rozwiązania emerytur na przyszłość jest „emerytura obywatelska”, wypłacana z budżetu, czyli to, co się w Polsce przyjęło nazywać „systemem kanadyjskim”, choć niektórzy wskazują, iż wzorem jest tu raczej Nowa Zelandia. Im dłużej tę jedyną możliwą decyzję się odwleka, tym więcej pieniędzy obywateli ulega zmarnowaniu. No i o to przecież chodzi, bo każdy milion utracony przez państwo to milion przez kogoś konkretnego zyskany. Powiedzenie Polakom prawdy o ich emerytalnych szansach rządząca szajka będzie więc odwlekać póki się da. Na razie, jako się rzekło, musi dotrwać bez katastrofy do następnych wyborów, a do tego celu „odzyskane” OFE są potrzebne, żeby ich zasoby móc zaksięgować po stronie ZUS.
Mam wrażenie, że choć zamiary władzy od dawna są znane, mało kto − a na pewno nie ci, którzy najbardziej powinni − analizuje ich skutki. Co to spowoduje, gdy rząd stanie się właścicielem stert swoich własnych zobowiązań finansowych? I gdy z rynku zniknie jedyny liczący się krajowy podmiot, skupujący dotąd te zobowiązania? Gwałtowna zmiana struktury naszego zadłużenia, które prawie w całości przejdzie w ręce zagranicznych spekulantów (i wspomnianych „banków centralnych”) da rządzącej sitwie potężny propagandowy argument − tak, jak teraz jedzie po OFE i ich niezdolności do wypłacania emerytur, tak zacznie wyliczać, skądinąd zgodnie z prawdą, jakie miliardy rocznie wyciągają z nas międzynarodowi spekulanci na ruchach kursowych, i jak bardzo niezbędne w tej sytuacji stało się szybkie wejście do strefy euro.
Jak widać, jakiś ośrodek decyzyjny tam jednak jest. Może nie jest nim pajacujący w trampkach premier, ale ktoś tam traktuje Polaków z konsekwencją i cierpliwością pastucha, który umyślił sobie barana zaciągnąć tam, gdzie on nie chce, i krok po kroku, uparcie, ciągnie, niech tam sobie baran wierzga i beczy, nic mu to nie pomoże, bo pastuch wie co robi i myśli, a baran − jak to baran… I w pewnym sensie, jak z tym OFE i spekulacjami na polskiej walucie, trzeba pastuchowi przyznać rację.
Inną, zupełnie drobną, ale zabawną konsekwencją przejęcia OFE przez rząd będzie fakt, iż w ten sposób minister − czy kto tam, zależnie od przyjętego formalnie rozwiązania, w każdym razie władza − stanie się właścicielem prawie połowy akcji „Agory”. Dopóki władza jest ta co jest niczego to oczywiście nie zmienia, ale jak wygra PiS, wystarczy parę prostych biznesowych szykan, w rodzaju tych, jakie ze strony PO spotkały Mecom, a potem sprywatyzowanie rządowych udziałów na rzecz wybranego biznesmena. Jeśli mogę prosić, niech to będzie ktoś, kto nowym redaktorem naczelnym mianuje, na przykład, Jerzego Targalskiego. Chcę zobaczyć ten chórek Wrońskich i Kumorów powtarzających wtedy swą niedawną śpiewkę, że prywatny właściciel ma prawo z gazetą robić co chce, a dziennikarze mają psi obowiązek go słuchać.
Oczywiście, to w sumie marna pociecha, i nawet jeśli ta wizja się spełni, nie uznam tego za wystarczającą osłodę naszego baraniego losu.