Rafał A. Ziemkiewicz
Pan prezydent mnie zaskoczył, już po raz drugi w niedługim czasie. I, co pewnie marnie o mnie świadczy, po raz drugi właściwe tym samym. Rozmowę z jego szefem kancelarii, panem Michałowskim, czytałem z niedowierzaniem, czy to nie jakiś dowcip prima aprilisowy − aż sobie uświadomiłem, że dopiero co z podobnym niedowierzaniem czytałem zapowiedzi czekoladowej celebry w Dniu Flagi. Wtedy też widać było od pierwszej chwili, że to kompletny idiotyzm, że musi się skończyć klapą i ośmieszeniem głowy państwa, a mimo to zapowiedzi zrealizowano.
Mało tego, mimo marnej raczej frekwencji i ogólnej żenady (najżyczliwsze salonowi autorytety nabrały wody w usta, jedynie off record perorując, niczym towarzysz Jan Winnicki z „Alternatyw”, że cały pomysł był zawstydzający) panu prezydentowi najwyraźniej się spodobało. Ten orzeł - możeł, różowe karteczki i balonki, oklaskujący celebryci i podarowany zegarek, wszystko to najwyraźniej uznał pan prezydent za miłe doznanie i postanowił je nie tylko przedłużyć, ale wręcz zintensyfikować.
Jak zatem ogłosił w jego imieniu pan Michałowski, prezydent cały rok 2014 postanowił zamienić w jedno wielkie święto. Będziemy świętować w permanencji „wielkie rocznice związane z naszą wolnością”. A więc nie tylko 4 czerwca, symbol zgodnego zignorowania przez starą i nową ekipę rządzącą woli wyrażonej przez naród − bo naród komunę wyciął wtedy w pień, a Wałęsa ze swoim Obkomem zdecydowali, że głupi naród się nie zna i wycięci i tak do Sejmu wejdą, skoro taka była umowa między „światłymi elitami”. Będziemy świętować także Okrągły Stół, powstanie rządu Mazowieckiego, ogłoszenie planu Balcerowicza… Nie pytam, czy także brutalną pacyfikację strajku w Nowej Hucie i śmierć księdza Zycha z rąk „nieznanych” sprawców, ale skoro poddajemy się czarowi III RP oraz magii okrągłych rocznic, to nie powinno się zapomnieć także o 70-leciu Manifestu PKWN. I to nie tylko ze względu na sponsorujące „radosne” obchody zakłady wytwórcze wyrobów czekoladowych i czekoladopodobnych, ale przede wszystkim dlatego, że to tam właśnie, w Chełmie Lubelskim i w dacie 22 lipca, bije źródło obu strumieni, które się spotkały przy suto zastawionym stole w Magdalence i przezwyciężyły tam historyczne podziały.
Zapowiedź świątecznego roku podziałała na mnie tym mocniej, że na stronie gdzie ją znalazłem sąsiadowała z depeszą o wyniku badań, opatrzoną wymownym tytułem: „kolejny miesiąc pogarszania się nastrojów”. No jasne, skoro narasta pesymizm, rozczarowanie i nieufność do władzy, to zapowiedź radosnych obchodów przez cały rok są najlepszym, co władza i establishment mogą zrobić, żeby nastroje poprawić.
Długo nad tym myślałem, i doszedłem do wniosku, że kulminacyjny moment obchodów, 4 czerwca 2014, powinna kancelaria prezydenta i zaprzyjaźnione z nią media uczcić organizacją wielkiego polukrowania Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina na różowo. Kasę na odpowiednią ilość różowego lukru na pewno się w którymś ministerstwie znajdzie, a cóż za symbol Jubilatki! Ja bym to urządził tak, żeby do wielkiego lukrowania świętujący naród podchodził pochodem, z wiaderkami różowej słodyczy, poprzedzany przez czynniki oficjalne i parytetowe delegacje − z jednym wiaderkiem grupka gejów-chłopców, z drugim gejów-dziewczynek, potem obojga płci lesbijki, reprezentacja osób bi- i trans, potem delegacja tych najodważniejszych Polaków, którzy na wezwanie salonu złożyli oficjalny akt apostazji… Przed wejściem na rusztowanie, z którego wylewałyby swoje wiaderka na ten sen pijanego cukiernika, jak zwykła PKiN nazywać moja żona, każda grupa pochylałaby głowy przed trybuną honorową z autorytetami, panem prezydentem i grupą patronujących mu postępowych biskupów (jak się żaden nie opowie, się szybko na biskupa wyświęci z nominacji redaktora naczelnego tego dyżurnego księdza Lisa, zapomniałem nazwiska), bo jak cały naród, to cały, są w końcu, jak zauważył Adam Michnik, nawet „dobrzy endecy”, więc i księży-patriotów III RP paru się znajdzie. Oczywiście, w pochodzie powinno się nieść także czekoladowe podobizny ojców założycieli − wspomnianego Michnika, Wałęsy, Geremka, generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego… Przydałaby się także wielka diorama Okrągłego Stołu na lorach, żywe obrazy układane przez dzieci z „przymierza rodzin” z chorągiewkami, tańczące drag queens, wielka figura Balcerowicza z banknotów, którą przed prezydencką trybuną porwie się na drobne i rozsypie nad placem Defilad, zapewniając tym samym godną święta frekwencję… a nad wszystkim powinien fruwać, podwieszony pod helikopterem na sznurku albo na drucie wielki Miś z tzw. pańskiej skórki, oczywiście, jak wszystko w świątecznym kolorze róż majtkowy.
Uff… najśmieszniejsze, że wszystkie pomysły, które wydają mi się groteskowe, i tak pewnie zostaną przelicytowane. Najwyraźniej stronnictwo „radości” odleciało w kosmos i żyje w przekonaniu, że wszystkie idzie dobrze, a wrażenie problemów wynika tylko z malkontenctwa drobnej grupki zawodowych narzekaczy. Podobno Gomułka był autentycznie zszokowany faktem, że robotnicy okazali swe niezadowolenie, bo wedle jego danych żyło im się pod jego rządami znakomicie i mieli się coraz lepiej. Gierek nie stracił tego przekonania nawet jeszcze i na starość, czego dowodem udzielony Rolickiemu wywiad-rzeka. Tego rodzaju władza − a pod względem strukturalnym to przecież wciąż ta sama elita, ten sam aparat administracyjny, który nigdy nie był w stanie poradzić sobie z problemem sznurka do snopowiązałek i papieru do toalet − tak po prostu ma, że widzi tylko szczęście i dobrobyt poddanych, a jeśli widzi cokolwiek innego, to postrzega to jako spisek, perfidną prowokację i krecią robotę wrogich sił.
Odlot pana prezydenta idzie przecież w parze z odlotem innych peowców. Premier postanowił ratować swe nadwątlone sondaże okazując stanowczość wobec abp Michalika i sekundując Millerowi w kolejnej − Boże mój, której to już w dwudziestoleciu? − próbie rozpętania antykościelnej histerii. Jego podwładni z arogancją wysłali na drzewo obrońców maluchów, nie kryjąc pogardy, w jakiej mają jakieś tam podpisy zwykłych obywateli, choćby ich było i milion. Nawet tak drobne zdarzenie, jak zbesztanie strażnika przez panią prezydent Warszawy, która pożałowała pięciu złotych na bilet i jeszcze brnie w głupie krętactwa, że „chciała zwrócić uwagę” na nielogiczny system sprzedaży biletów, czy utyskiwania posłanki Pomaskiej na procesję Bożego Ciała, która popsuła jej rowerową wycieczkę, wpisują się w obraz totalnego rozbezczelnienia i deprawacji rządzących. Każdy tydzień przynosi takich drobnych zdarzeń coraz więcej, i wbrew pozorom, nie zostają one zupełnie zapomniane.
Ucieczka w fantazje o hucznych obchodach czegoś, czego zdecydowana większość Polaków wcale świętować nie zamierza, jest dla zmierzchających rządów równie typowa, jak ucieczka w arogancję i agresję. Doświadczenie uczy, że tak czy owak, zawsze jest to ucieczka donikąd.