Burza zaczęła się od tweeta profesora 25 lutego zatytułowanego: "Koronawirus: gra skończona". Tweet odsyłał do konferencji prasowej, na której Raoult ogłosił, że w badaniach przeprowadzonych przez Chińczyków, z którymi pozostaje w kontakcie, chlorchina, podobnie jak w przypadku poprzednich wirusów SARS, okazała się skuteczna. Nie czas, twierdził, na długotrwałe badania nad szczepionką, a na testowanie optymalnego leczenie za pomocą znanych od lat medycynie molekuł. Jego wypowiedź spotkała się z krytyką francuskiego ministra zdrowia, Olivier Vérana, i bliskiej rządowi stacji BFMTV: Raoulta oskarżono o rozsiewanie fakenewsów, a on sam zaczął otrzymywać groźby. Dwa tygodnie później profesor z Marsylii został poproszony o dołączenie do grona najbliższych doradców prezydenta Macrona w zakresie epidemii koronawirusa...
W między czasie Raoult przeprowadził własne leczenie chorych na COVID-19, w oparciu o hydroksychlorochinę (pochodna chlorochiny mająca mniej skutków ubocznych), podawaną w ilości 600 mg na dzień przez dziesięć dni, wraz z azytromycyną (antybioktyk), podawaną przez sześć dni. Badanie były wprawdzie oparte tylko na 24 pacjentach (z grupą kontrolną z kilku innych szpitali Lazurowego Wybrzeża), jednak 16 marca Raoult ogłosił sukces: po sześciu dniach leczenia u 75% pacjentów nie było już obecności wirusa, podczas gdy w grupach porównawczych wirus utrzymywał się jeszcze u 90% procent pacjentów. Wiadomość ta wywołała sensację nie tylko we Francji. 19 marca prezydent Trump "zaaprobował" (choć sam bezpośrednio nie ma takiej władzy) wykorzystanie hydroksychlorochiny na podstawie "wstępnych bardzo obiecujących badań" – ponoć bezpośrednie otoczenie Trumpa konsultowało się właśnie z profesorem Raoultem. W samej Francji ustalenia profesora wywołały rozdźwięk i podział: ostrożność ze strony rządu zadeklarował sceptycyzm wobec chińskich wyników, ostrożność w stosunku do wyników Raoulta i zlecił szersze badania (co zajmie przynajmniej kilka dobrych tygodni); poszczególne szpitale, a czasem całe regiony, zaczęły decydować o natychmiastowym wdrożeniu "protokołu Raoulta" (bo w końcu każdy lekarz ma prawo przepisać leczenie według swej najlepszej wiedzy medycznej); po trzecie entuzjazm zwykłych Francuzów wobec profesora przypominającego swym wyglądem pustelnika-hippisa druida Panoramiksa z komiksów Asteriksa, oferującego w miejsce magicznego napoju powszechne testowanie i hydroksychlorochinę. Świeżo powstała grupa na Facebooku "Didier Raoult Vs Coronavirus ?" liczy obecnie już prawie 350 tysięcy członków, a konto Twitter profesora ponad 180 tysięcy obserwujących.
Sam Raoult "dolewa" oliwy do ognia, poddając testom, wbrew zaleceniom, praktycznie wszystkich zainteresowanych chorych. Sceptyczny co do skuteczności kwarantanny bez testowania twierdzi, że kwintesencja walki z wirusem polega na diagnostyce i leczeniu. Dodaje zresztą, że brak testowania ludzi poddanych kwarantannie naraża ich zdrowie, albowiem nawet bezobjawowy przebieg choroby może powodować zmiany w płucach, widoczne przy skanowaniu.
Ostatecznie 25 marca francuskie ministerstwo zdrowia oficjalnie poparło protokół Raoulta... ale już następnego dnia ograniczyło jego stosowanie do pacjentów w stanie ciężkim. Profesor z Prowansji po raz kolejny skrytykował decyzję "paryskich markizików" niedostrzegających nauki poza obwodnicą stolicy. Twierdzi bowiem, że podawanie chlorochiny pacjentom wymagającym intubacji jest spóźnione, gdyż natężenie wirusa na tym etapie jest już ograniczone.
Niewątpliwego "uroku" całej tej aferze dodaje bezpośrednia retoryka pewnego swych racji profesora, sprowadzającego do absurdu dziennikarzy i oponentów. Gdy zarzucano mu, że jego badania nie są oparte na odpowiedniej ilość przypadków czy porównań, Raoult odpowiadał, że równie dobrze należałoby przetestować od nowa spadochron, testując jego przydatność na grupach skoczków ze spadochronem i bez spadochronu. Zresztą dla niego jest to kwestia sumienia: "Myślę, że niektórzy żyją na Księżycu i porównują próby leczenia AIDS z nową chorobą zakaźną. Zarówno ja, jak i jakikolwiek lekarz, gdy wykazano, że jakieś leczenie jest skuteczne, uważam, za rzecz niemoralną, że się jej nie wykorzystuje. (...) Proszę mnie zrozumieć, jestem naukowcem i rozumuję jak naukowiec z weryfikowalnymi danymi. Wytworzyłem więcej danych w zakresie chorób zakaźnych niż ktokolwiek na świecie. Jestem lekarzem, widuję chorych. Mam 75 hospitalizowanych przypadków i 600 konsultacji dziennie. A więc opinie jednych czy drugich, gdybyście państwo widzieli jak mi są one obojętne. W mej drużynie jesteśmy ludźmi pragmatycznymi, a nie jakimś ptaszkami ze studiów telewizyjnych" (z wywiadu dla Le Parisien 23 marca).
Jedno jest pewne – Francuzi dowiedzieli się, że czołowy na świecie specjalista od chorób zakaźnych jest ich rodakiem oraz Galem, który nie da sobie w kaszę dmuchać. A przed jego szpitalem w Marsylii codziennie ustawiają się coraz większe kolejki.
Czytaj też:
Hiszpania: 838 zgonów w ciągu dobyCzytaj też:
Polscy lekarze lecą do Włoch. Przed nimi ważna misja
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.