Zamach na Nawalnego. Dlaczego reżim przekracza kolejne granice?

Zamach na Nawalnego. Dlaczego reżim przekracza kolejne granice?

Dodano: 65
Aleksiej Nawalny
Aleksiej Nawalny Źródło: Flickr / Michał Siergiejevicz / CC BY 2.0
Skoro można było zastrzelić Borysa Niemcowa pod murami Kremla, zamordować Annę Politkowską w urodziny Putina czy otruć Aleksandra Litwinienkę na brytyjskiej ziemi, to dlaczego rosyjski reżim miałby mieć skrupuły z uderzeniem w Aleksieja Nawalnego? – zastanawia się w tekście dla DoRzeczy.pl Grzegorz Kuczyński, ekspert ds. wschodnich.

Nie chodziło jego zastraszenie czy czasowe wyeliminowanie. Nawalny miał umrzeć. Wybór trucizny, czasu i miejsca zamachu jednoznacznie o tym świadczy. Nowiczok? Nawet dziesięć razy silniejszy od tego zastosowanego w Salisbury. Podany w taki sposób i w takim momencie, by objawy zatrucia pojawiły się u ofiary, gdy już będzie na pokładzie samolotu lecącego tysiące metrów nad ziemią – co ograniczało w sposób oczywisty udzielenie szybkiej pomocy medycznej. Jednak nawet w najstaranniej przygotowanym planie są pewne niewiadome. W tym wypadku zagrały one na korzyść ofiary. Po pierwsze, załoga samolotu bez zwłoki zdecydowała się awaryjnie lądować. Po drugie, na lotnisku czekali już lekarze, którzy podjęli od razu decyzję medyczną ratującą Nawalnemu życie.

Tą historią świat żyje już od kilku tygodni, ale przypomnijmy: 20 sierpnia Aleksiej Nawalny poczuł się bardzo źle na pokładzie samolotu, którym dosłownie kilka minut wcześniej odleciał z grupą współpracowników z zachodniosyberyjskiego Tomska do Moskwy. Piloci natychmiast podjęli decyzję o awaryjnym lądowaniu w Omsku. Nie przeszkodziła w tym informacja o alarmie bombowym (fałszywym) na tym lotnisku. Gdy maszyna wylądowała, ambulans już czekał. Jeszcze w samochodzie nieprzytomnemu już Nawalnemu podano atropinę, środek osłabiający działanie trucizn. W pierwszej chwili lekarze w omskim szpitalu sugerowali towarzyszom Nawalnego, że wszystko wskazuje na otrucie. Ale zaraz po tym, jak do szpitala zjechali śledczy i oficerowie FSB, kadra medyczna zmieniła zdanie. Lekarze z Omska przekonywali, że nie ma śladów trucizny w organizmie Nawalnego, a nagłe pogorszenie jego stanu zdrowia może wynikać z zaburzeń poziomu cukru. Oficjalnie jednak w próbkach wziętych od Nawalnego śladu toksyn nie znalazło laboratorium ani w Omsku, ani w Moskwie. Jednak dwóch lekarzy, którzy mieli kontakt z Nawalnym w omskim szpitalu, powiedziało potem anonimowo jednemu z niezależnych mediów rosyjskich, że mężczyzna wykazywał szereg symptomów typowych dla otrucia substancją atakującą układ nerwowy. Dlatego zresztą podano mu atropinę już w ambulansie, na płycie lotniska. Co zapewne uratowało mu życie. Później, już w szpitalu, gdy oficjalna diagnoza powiedziała, że Nawalny nie został otruty, przestano mu podawać atropinę. Na szczęście, to już go nie zabiło, a niedługo później Nawalnego przewieziono do kliniki Charite w Berlinie. Tam już zajęto się nim medycznie w pełni profesjonalnie i odpowiednio do stanu zdrowia.

Dlaczego Kreml wypuścił Nawalnego?

Jak to się stało, że Kreml wypuścił Nawalnego za granicę? Wiadomo, że zaraz po tym, jak pojawiła się informacja o jego fatalnym stanie zdrowia, do szpitala w Omsku przyleciała żona opozycjonisty Julia i jego brat Oleg. Od początku naciskali na wywiezienie Nawalnego do zagranicznego szpitala. Niemcy wyraziły zgodę na przyjęcie Rosjanina. Podobno Angela Merkel osobiście się w to zaangażowała. Nie kontaktowała się jednak bezpośrednio z Władimirem Putinem, by nakłonić go do wypuszczenia z Rosji Nawalnego. Zadzwoniła do prezydenta Finlandii, wiedząc, że na popołudnie 21 sierpnia Sauli Niinistö ma umówioną rozmowę telefoniczną z Putinem. To Fin przekazał prośbę Merkel, a Putin nie powiedział „nie”. Jeszcze tego samego dnia Nawalnego czarterem wyprawiono do Berlina. Szpital w Omsku (zapewne przebywająca tam FSB) początkowo sprzeciwiał się transferowi, ale telefon z Kremla rozwiązał problem.

Niemieccy lekarze od początku leczyli Nawalnego pod kątem otrucia go środkami chemicznymi oddziaływającymi na układ nerwowy. I ogłosili, że mężczyznę otruto tego typu substancją. Rosyjscy medyczni eksperci odpowiedzieli, że naukowo niemożliwe było wykryć ten środek „pięć dni po rzekomym otruciu”, a Moskwa zaczęła sugerować, że Niemcy mylą się lub fałszują dane. To by tłumaczyło, dlaczego Putin zgodził się wypuścić Nawalnego za granicę – ktoś go przekonał, że nie da się już wykryć toksyny w organizmie ofiary. Tymczasem 2 września Niemcy oficjalnie ogłosili, że są niezbite dowody otrucia Nawalnego nowiczokiem. Ślady trucizny znaleziono na skórze mężczyzny i na plastikowej butelce wody, z której pił tuż przed jak poczuł się źle. Niemcy, ale też wiele innych państw zachodnich, jak też międzynarodowe organizacja w rodzaju UE czy NATO, zażądały od Moskwy przeprowadzenia śledztwa i wyjaśnienia, w jaki sposób ktoś mógł użyć na terytorium rosyjskim zakazanej przez międzynarodowe traktaty substancji. Użycie nowiczoka to ciężkie naruszenie konwencji o zakazie produkcji, posiadania i używania broni chemicznej, to międzynarodowe przestępstwo.

Znana taktyka Moskwy

Moskwa przyjęła tymczasem postawę znaną z 2018 roku, gdy również zaprzeczała oczywistym faktom w sprawie otrucia Siergieja Skripala. A więc, po pierwsze, podważa ustalenia niemieckich naukowców, zasłaniając się rzekomymi wynikami własnych badań, jak też sugeruje, iż to część jakiegoś antyrosyjskiego spisku, który ma na celu popsucie relacji niemiecko-rosyjskich i storpedowanie projektu Nord Stream 2. Rosjanie zażądali od Berlina ujawnienia i przekazania wszystkich dowodów i próbek użytych do ustalenia obecności nowiczoka. Przeciwko przekazywaniu dokumentacji medycznej męża władzom rosyjskich kategorycznie sprzeciwiła się Julia Nawalna. Rząd niemiecki oświadczył, że całą dokumentację przekaże międzynarodowej Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW), która nadzoruje przestrzeganie zapisów o zakazie rozpowszechniania broni chemicznej. Tymczasem Moskwa uruchomiła kolejne wątki dezinformacji. Znów sugeruje, że nowiczok pochodzi z Zachodu (to samo było przy okazji Skripala). Szef komitetu spraw zagranicznych Rady Federacji (wyższa izba parlamentu) Konstantin Kosaczow oznajmił, że trucizna mogła być wyprodukowana w USA, a potem przewieziona do Niemiec, gdzie użyto jej do zanieczyszczenia próbek przekazanych ekspertom OPCW. Kosaczow mówi, że jeśli Niemcy upierają się, że Nawalnego otruto nowiczokiem, to niech udowodnią najpierw, że toksyna faktycznie pochodzi z Rosji.

Nord Stream 2 zagrożony?

Otrucie Nawalnego naraziło na szwank dobre relacje Rosji z Niemcami. I przyszłość gazociągu Nord Stream 2. Dlaczego Kreml zaryzykował operację z użyciem nowiczoka? Po pierwsze, mógł zakładać, że Niemcy nie zdołają już znaleźć śladów trucizny. Po drugie, mógł zakładać, że nawet jeśli coś znajdą, najważniejsi decydenci podejmą decyzję, by tego nie ujawniać – z obawy o kryzys w relacjach z Rosją. Po trzecie, na Kremlu wciąż jest silne przekonanie, że Niemcy są tak bardzo nastawieni na współpracę z Rosją, że nawet ujawnienie nowiczoka i odmowa Moskwy prowadzenia śledztwa ostatecznie nie zaszkodzą tej współpracy. Obecna dyskusja w Niemczech na temat Nord Stream 2 pokazuje, że Rosjanie mogli mieć sporo racji. Angela Merkel gra na czas, część polityków jej partii chce pogrzebać gazociąg, ale część wręcz przeciwnie. W koalicyjnej SPD jest jeszcze więcej zwolenników kontynuacji Nord Stream 2. Wreszcie, biorąc pod uwagę sankcje amerykańskie i zapowiedź kolejnych, dokończenie gazociągu, nawet swoimi siłami Rosji, mogłoby się okazać nierealne. Sprawa Nawalnego daje pretekst do unieważnienia projektu, nie będąc jednocześnie posądzonym o uleganie naciskom USA. Dotyczy to zresztą nie tylko Niemiec, ale i Rosji. Z punktu widzenia Kremla najważniejsze już się stało. Włożono miliardy euro w budowę gazociągu, a większość z nich wpłynęła do firm należących do przyjaciół Putina. A że straci państwowy Gazprom i europejscy inwestorzy – tym już Kreml tak bardzo się nie przejmuje.

Zresztą, na koniec, co ważne: Putin nie przejmuje się już stratami wizerunkowymi na Zachodzie, czy nawet okresowym kryzysem w relacjach z Niemcami, gdy decyduje się na zamordowanie Nawalnego. Dziś liczy się już tylko jedno – utrzymanie władzy za wszelką cenę. Nawalny mógł być poważnym zagrożeniem, zwłaszcza w świetle wydarzeń na Białorusi. Dlatego ludzie z Kremla i/lub Łubianki podjęli decyzję o eliminacji. Putin nawet nie musiał być w to wtajemniczony. W końcu po to stworzył taki system, by rozwiązywać jego problemy nawet bez jego udziału.

Grzegorz Kuczyński ukończył historię na Uniwersytecie w Białymstoku i specjalistyczne studia wschodnie na Uniwersytecie Warszawskim. Ekspert ds. wschodnich, przez wiele lat pracował jako dziennikarz i analityk. Jest autorem wielu książek (m.in. "Jak zabijają Rosjanie: ofiary rosyjskich służb od Trockiego do Litwinienki").

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także