Francja: "Kraj, który stracił głowę!"
  • Wojciech GolonkaAutor:Wojciech Golonka

Francja: "Kraj, który stracił głowę!"

Dodano: 
Prezydent Francji Emmanuel Macron z żoną Brigitte Macron
Prezydent Francji Emmanuel Macron z żoną Brigitte Macron Źródło: PAP/EPA / REUTERS POOL
Od czasu obcięcia głowy francuskiemu nauczycielowi przez islamskiego terrorystę 16 października Francję nawiedziło polityczne trzęsienie ziemi. Po latach przyznano rację nawet Jean-Marie Le Pen’owi, dotychczas politycznemu trędowatemu; z drugiej strony lewica oskarża rząd właśnie o lepenizację i nakręcenie agresji, oznajmiając, że „Francja straciła głowę”. Jak wiadomo, w ostatnich latach niejedną, ale w pewnym sensie w tych słowach kryje się głębszy, prawdziwy obraz obecnego stanu rzeczy.

Portal DoRzeczy informował już o bolesnym przebudzeniu francuskich elit politycznych i dziennikarskich, które w związku z ostatnią (a przecież nie pierwszą!) zbrodnią terroryzmu wylewnie komentują dekady zaniedbań i negacji islamistycznej rzeczywistości. Trudno jednak przyjąć, że chodzi tu o kompleksowe podanie przyczyn i szczerą mea culpa, skoro jeszcze we wrześniu br. francuski minister spraw wewnętrznych, Gérald Darmanin, głosił w głównym meczecie Paryża: „Islam jest religią, która [na tle innych] będzie miała najmniej trudności, aby współpracować z Republiką”. W ramach kontekstu dodajmy, że pozostałe religie rozpoznawalne we Francji, mające najwyraźniej większe trudności we współpracy z Republiką niż islam, to katolicyzm, protestantyzm, judaizm i buddyzm (czyż to nie właśnie ich wyznawcy w ostatnich latach gonili po Francji z kałachami i nożami krzycząc, że „Allah jest wielki”?). Podobnych wypowiedzi, nie tylko z ostatnich dziesięcioleci, ale także miesięcy, wskazujących na daleko idące flirtowanie i polityczną uległość wobec islamu ze strony w zasadzie wszystkich nurtów politycznych poza narodową prawicą, można znaleźć multum.

Niewygodny kierownik wywiadu

A przecież elity te nie odkryły z dnia na dzień, że imigracja sprowadza do Francji także islam, a na islamie opiera się islamizm (proszę mi pozwolić na to subtelne i poprawne polityczne rozróżnienie, choć w zasadzie, według islamologów, islamizm to islam treści koranicznych), stanowiący z kolei podłoże dla islamistycznego terroryzmu. Jak donosi tygodnik Marianne, miał tego świadomość także komisarz Jean-Luc Taltavull, odpowiedzialny za wywiad terytorialny na terenie departamentu Yvelines, czyli dokładnie tam, gdzie Abdoullakh Anzorov odciął ostatnio głowę biednemu Samuelowi Paty’emu za karykatury Mahometa. Taltavull objął stanowisko w 2017 r., świadom zagrożenia podwoił wysiłki w nadzorze środowisk islamistycznych, zyskał uznanie swoich podwładnych za zaangażowanie i profesjonalizm, ale bardzo szybko zaczął przeszkadzać lokalnym samorządom, które w omawianiu zjawiska „islamskiej radykalizacji” widziały zagrożenie wyborcze i utratę dobrego wizerunku. W rezultacie komisarza zwolniono w marcu 2020 r., a w międzyczasie tamtejszy wywiad dostał rozkaz skupienia się… na inwigilacji środowisk protestanckich ewangelików. Notabene, przed zabójstwem nauczyciela było wystarczająco dużo informacji, choćby skarg złożonych przez muzułmanów w lokalnym komisariacie, których zrozumienie umożliwiłoby objęcie go należytą ochroną.

Kontrofensywa czy mydlenie PR-em?

Świetnie poinformowane władze w stolicy z pewnością miały nie mniejszą świadomość i wiedzę niż kierownik wywiadu na poziomie departamentalnym. Zresztą sam prezydent Emmanuel Macron w tweecie z 21 kwietnia 2017 r. pisał: „żyjemy i będziemy żyć trwale z zagrożeniem terrorystycznym”. Obecne działanie jest więc przede wszystkim zabiegiem PR-owym, narzuconym przez zaistniałą sytuację, zważywszy nie tylko na głębokie poruszenie (wręcz histerię) i gniew części społeczeństwa, ale także na fakt, że potencjalnie zagrożony personel francuskiego szkolnictwa państwowego stanowi liczną, aż milionową grupę pracowników, czyli spory elektorat od centrum w lewą stronę, zdolny porządnie zakłócić porządek państwa za pomocą na przykład strajków. Centrolewicowa władza nie może więc milczeć, a za solennymi słowami muszą paść jakieś symboliczne czyny. Oto więc rozwiązuje się skrajne organizacje islamskie działające jako stowarzyszenia przeciw islamofobii, zamyka się bardziej radykalny meczet na pół roku, dokonuje się kilku spektakularnych aresztowań – nie brakuje więc materiałów do codziennych wiadomości. Z jednej strony bardzo dobrze, z drugiej – w tym samym czasie władza musi chronić inne meczety, które zgłaszają rzekome bądź rzeczywiste zagrożenia, i tłumaczyć masom muzułmanów żyjących na francuskiej ziemi, że Republika rozprawia się nie z islamem, ale z islamskim separatyzmem – przez które to rozróżnienie każdy rozumie właściwie to, co chce.

Lewica lewicy nierówna

I tak na przykład Clémentine Autain, poseł skrajnie lewicowej partii La France Insoumise (będącej w opozycji), rozumie przez te działania „atmosferę nienawiści”: „Cóż to za kraj, który stracił głowę? […] Myślę, że niektóre przemówienia, zwłaszcza te ze strony prawicy i skrajnej prawicy, ale nie tylko, zasilają dziś atmosferę nienawiści”. W rzeczywistości Autain jest przedstawicielką tzw. islamo-lewicy, kolaborującej z islamem w samorządach i niemogącej sobie pozwolić na utratę głosów muzułmańskich wyborców na poziomie krajowym. Nie przypadkiem więc Jean-Luc Mélenchon, lider tej samej partii, po zabójstwie Paty’ego piętnował nie islamski, a czeczeński terroryzm, nawiązując do korzeni Anzorova (który w rzeczywistości urodził się w Moskwie, a od szóstego roku życia mieszkał już we Francji). Stąd też pewien dysonans między lewicą dziennikarsko-społeczną, domagającą się np. prawa do bezpiecznego epatowania karykaturami Mahometa w przestrzeni publicznej, a lewicą ściśle polityczną, która apeluje o umiar i roztropność w tej kwestii.

Otóż, niezależnie czy działa z czystego wyrachowania politycznego, czy ze znajomości historii, Mélenchon (urodzony w Tangerze – dzisiejsze Maroko!) przejawia jednak pewien rozsądek. Zresztą cały szereg konserwatywnych polityków, dziennikarzy czy katolickich duchownych od dziesięciu dni pyta, czy środkiem na zwalczanie islamskiego separatyzmu ma być właśnie skrajna prowokacja muzułmanów, i czy jedyną wartość, jaką Republika ma im do zaoferowania to akceptacja, jako właściwy przykład wolności słowa, ordynarnych i obscenicznych rysunków spod znaku Charlie Hebdo, kpiących ze wszystkich symboli religijnych? Dla niewtajemniczonych, jedna z dwóch karykatur, którą Paty pokazał dzieciom na lekcji historii (a w ogóle, co właściwie lekcja historii ma wspólnego ze współczesnymi karykaturami Mahometa?) był goły człowiek w turbanie i z brodą, bijący pokłon do ziemi na kolanach, z wolno wiszącymi, obciekającymi genitaliami, z którego odbytu ukazuje się żółta gwiazda, a całość zwieńcza niezrozumiały dla mnie podpis: „Mahomet: narodziła się gwiazda!”. Na zamieszczonym linku można zobaczyć inne, ordynarne karykatury religijne, i osobiście szczerze wątpię, aby przeciętny nauczyciel wykorzystał je w Polsce jako odpowiedni materiał pedagogiczny do nauki o wolności słowa.

We Francji ścinają głowy. Od lat

Bernard-René Jourdan de Launay, dowódca Bastylii, która była fortecą nie do zdobycia przez zwykły tłum, 14 lipca 1789 r. zdecydował się jednak wpuścić doń demonstrantów, którzy od razu ścieli mu głowę i wsadzając na pikę uczynili z niej symbol zwycięstwa nad tyranią (zamiłowanie do ścinania głów przez francuskich rewolucjonistów ma wiele cech wspólnych z hobby islamistycznych terrorystów). Znany z sarkazmu ówczesny prawicowy publicysta Antoine de Rivarol komentował: „stracił głowę zanim mu ją ścieli”. Zostawiam państwu ocenę, czy, niezależnie od francuskiego prawa i ohydy jego mordu, biedny Samuel Paty postąpił roztropnie i pedagogicznie. Nadmienię tylko, że Louis Chagnon, także nauczyciel historii, który w 2003 r. miał odwagę wykładać na lekcji prawdę o kradzieżach Mahometa i poderżnięciu gardła 600-900 Żydów w ciągu jednego dnia, borykał się nie tylko z pozwami ze strony islamskich organizacji, ale także swojej własnej hierarchii – de facto samej Republiki – która ciągnęła go po sądach. Ostatecznie wszystkie procesy wygrał, ale kosztem wielkich nerwów i dobrej reputacji.

Muzułmanie za Republiką vs. kolorowe baloniki

Pisząc te wszystkie słowa bynajmniej nie sądzę, że problem jest nie do rozwiązania, ani że muzułmanie jako tacy nie są w stanie pokojowo współżyć z Republiką. Na cmentarzu wojennym z I wojny światowej w Verdun jest wiele muzułmańskich półksiężyców znaczących groby marokańskich strzelców, którzy polegali w obronie Francji przed niemieckim najeźdźcą. Bliżej nas, aż trzysta tysięcy algierskich muzułmanów – znacznie więcej niż terrorystów z przeciwnego ruchu niepodległościowego – dołączyło w czasie wojny domowej jako ochotnicy po stronie Francji, tak aby Algieria pozostała francuska. W przeszłości jednak Francja nie narzucała muzułmanom przyjęcia, że nihilizm jest tyle samo warty co transcendencja, a do obcych podchodziła wręcz z wiarą misji cywilizacyjnej. Jules Ferry (1832-1899), twórca laickiego szkolnictwa francuskiego(!), premier, mason, antyklerykał, 28 lipca 1885 r. przemawiał następująco z trybuny parlamentu: „Panowie, trzeba o tym [o kolonializmie] mówić z wyższego i prawdziwego punktu widzenia! Trzeba powiedzieć jasno, że rzeczywiście rasy wyższe mają prawo wobec ras niższych, albowiem mają wobec nich obowiązek. Mają obowiązek cywilizować rasy niższe”. Słuszna czy nie, jakaś jasna doktryna i wiara w swoją tożsamość przyświecała francuskiej działalności kolonialnej, dzięki której podbite ludy rzeczywiście w krótkim czasie nie tylko dokonały przeskoku cywilizacyjnego, ale także z tożsamości plemiennej zaczęły wykuwać swoją tożsamość narodową, co ostatecznie doprowadziło do ich mniej lub bardziej szczęśliwiej niepodległości. Oczywiście kolonializm to odrębny problem do dyskusji, jednakże dopóki obowiązującą doktryną we Francji będzie systematyczne plucie na swoje korzenie i przeszłość, wpuszczanie kogo popadanie na swe terytorium oraz promowanie nihilizmu jako nadrzędnej wartości Republiki, problem separatyzmu i islamskiego terroryzmu we Francji nie zniknie. Jeśli bowiem Francuzi nie mają konkretnych wartości cywilizacyjnych do narzucenia, a kolejne ofiary terroru będą czcili kolorowymi balonikami, jak Emmanuel Macron z małżonką i byłym prezydentem François Hollandem na placu Republiki 18 października br., swoje mniej tęczowe, ale twardsze wartości narzucą przybywający doń obcy i ich potomkowie. Natura, bowiem, nie znosi próżni.

Czytaj też:
Rosjanie chwalą Ziobrę
Czytaj też:
Szokujące badanie: Niemal co trzecia młoda Amerykanka uważa się za osobę LGBT

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także