Niepokojące wieści z Mariupola. Azow: Rosjanie wykorzystali trującą substancję

Niepokojące wieści z Mariupola. Azow: Rosjanie wykorzystali trującą substancję

Dodano: 
Wojna na Ukrainie. Zniszczony Mariupol
Wojna na Ukrainie. Zniszczony Mariupol Źródło:PAP/EPA
Pułk Azow, który broni Mariupola, informuje o użyciu przez Rosjan trującej substancji nieznanego pochodzenia.

"Uwaga! Około godziny temu rosyjskie okupacyjne wojska wykorzystały przeciwko ukraińskim wojskowym i cywilom w mieście Mariupol trującą substancję nieznanego pochodzenia, którą zrzucono z wrogiego drona" – czytamy w komunikacie pułku. Azow informuje, że osoby zaatakowane substancją mają problemy oddechowe i neurologiczne.

twitter

Pułk informuje, że trwa ustalanie szczegółów zdarzenia. Źródło zbliżone do ministerstwa obrony Ukrainy przekazało agencji Interfax-Ukraina, że prawdopodobieństwo wykorzystania przez Rosjan broni chemicznej jest "bardzo wysokie".

Od wielu dni Mariupol pozostaje w rosyjskich "kleszczach". Rosja otoczyła miasto. Media informują, że dochodzi do katastrofy humanitarnej ludności cywilnej.

Podolak: Mariupol to miasto, do którego pod flagą Rosji przyszła śmierć

"Mariupol. Miasto, do którego pod flagą Rosji przyszła śmierć. Dziesiątki tysięcy zabitych. 90 proc. budynków zniszczonych. Okrążeni i zablokowani ukraińscy walczący. Od początku prosimy partnerów o czołgi i samoloty, by dostać szansę. Świat milczy i obserwuje ludobójstwo w trybie online" – napisał na Twitterze Mychajło Podolak, doradca prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.

Mer Mariupola powiedział agencji AP, że ciała zmarłych "dywanem zalegają ulice" oraz że liczba cywilnych ofiar śmiertelnych może przekroczyć 20 tysięcy. W mieście pozostaje około 120 tysięcy cywilów, którzy od tygodni pozbawieni są żywności, wody, leków i ogrzewania.

Włodarz miasta oskarżył Rosjan, że sprowadzili do miasta mobilne krematoria, w których palili zwłoki, aby ukryć skalę ludobójstwa.

Czytaj też:
Ofensywa na wschodzie. Zełenski: To będzie jedna z najtrudniejszych bitew

Źródło: Twitter / CNN/PAP
Czytaj także