Policzek – „La Gifle”. Tak brzmiał tytuł na pierwszej stronie lewicowego dziennika „Libération” nazajutrz po drugiej turze wyborów parlamentarnych we Francji. To samo słowo pojawiło się w mediach obok słowa „klęska”. Wychodziło ono z ust lub spod piór wielu francuskich dziennikarzy. Chodziło oczywiście o policzek, który wymierzyli prezydentowi Macronowi wyborcy. Powierzyli oni bowiem popierającej go koalicji tylko 245 miejsc w nowym Zgromadzeniu Narodowym, podczas gdy pięć lat temu dali jej aż 351 mandatów. To wynik daleki od minimalnej liczby 289, która zapewniłaby bezwzględną większość koalicji Ensemble (Razem), składającej się z partii LREM Marcrona (skrót od La République En Marche, który można rozumieć jako Republika w Drodze albo Republiko, Naprzód!) i pomniejszych partii centrowych. Sama LREM ma już tylko 161 deputowanych. Centroprawicowy dziennik „Le Figaro” mówił tego dnia o Francji, którą nie da się rządzić. Konserwatywny (jak na standardy francuskie) „La Croix” wspomniał o Francji rozbitej na kawałki, a centrolewicowy „Le Monde” o absencji, która stała się we Francji problemem strukturalnym. Tylko 46 proc. wyborców wzięło udział w drugiej turze wyborów 19 czerwca, czyli mniej więcej tyle samo co pięć lat temu, co jest wynikiem bardzo, jak na Francję, słabym. W pierwszej turze głosowało natomiast niecałe 48 proc.
Stan ducha
Nigdy wcześniej w historii V Republiki Francuskiej nie doszło do podobnej sytuacji w wyborach do Zgromadzenia Narodowego następujących zaraz po wyborach prezydenckich. Do tej pory Francuzi zawsze dawali nowo wybranemu prezydentowi większość potrzebną do rządzenia. Wiadomo jednak, że tym razem prawie połowa głosujących na Emmanuela Macrona w drugiej turze wyborów prezydenckich zrobiła to tylko po to, aby nie pozwolić jego konkurentce Marine Le Pen wygrać. Sondaże wskazywały, że prawie dwie trzecie wyborców nie chcą, aby Macron miał w parlamencie większość. Taki stan ducha francuskiego elektoratu znalazł odzwierciedlenie w urnach wyborczych. Dodatkowym upokorzeniem dla prezydenta, znanego nie tylko na świecie, lecz także we Francji ze swojej arogancji, była przegrana dwóch czołowych, wiernych prezydentowi postaci jego partii LREM: przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego Richarda Ferranda oraz przewodniczącego grupy parlamentarnej LREM i byłego ministra spraw wewnętrznych – Christophe’a Castanera. Tego ostatniego Francuzi pamiętają w szczególności z brutalnych represji stosowanych wobec tzw. żółtych kamizelek. W starciach ze służbami porządkowymi kilkadziesiąt osób straciło oko lub rękę z powodu masowego używania przez policję pocisków gumowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.